„Deadpool i Wolverine” z miliardem w box office

Prognozy były optymistyczne, ale w obliczu wielu zaskakujących klap finansowych nacechowane też pewną dozą rezerwy. Jak się okazało niesłusznie, bo niepokorny duet superbohaterów osiągnął w kinach spektakularny sukces finansowy.
Film będący jednym z najbardziej oczekiwanych crossoverów w historii połączył dwóch ulubieńców fanów: pyskatego Deadpoola (granego przez Ryana Reynoldsa) i dzikiego Wolverine’a (powracający do roli Hugh Jackman). Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Ich wspólne przygody przyciągnęły do kina ogromne zastępy widzów i szybko przekroczyły granicę miliarda dolarów w globalnym box office. Warto zauważyć, że chociaż dwie poprzednie części Deadpoola radziły sobie w kinach znakomicie, to żadnej z nich nie udało osiągnąć tak wysokiego wyniku.
Obecnie „Deadpool i Wolverine” jest drugim najbardziej dochodowym filmem 2024, ustępując jedynie „W głowie się nie mieści 2”, które zarobiło na całym świecie już ponad 1,5 miliarda dolarów. Trzecią pozycję okupują Minionki, których czwarta część („Gru i Minionki: Pod przykrywką”) przyniosła do tej pory wpływy w wysokości ponad 800 mln dolarów.
Przekroczenie bariery miliarda dolarów nie oznacza końca walki Deadpoola i Wolverine’a. Wszystko jednak wskazuje na to, że również z kolejnego starcia wyjdą zwycięsko. Produkcja zbliża się bowiem do prześcignięcia „Jokera” i stania się najbardziej kasowym filmem z kategorią R w historii. Tytuł z 2019 r. w reżyserii Todda Phillipsa, z Joaquinem Phoenixem w roli głównej zarobił w globalnym box office ok. 1 078 mld dolarów.
Po „Loganie” Hugh Jackman postawił sprawę jasno – nigdy więcej nie wcieli się w Wolverine’a. Decyzja spotkała się z pozytywnym odbiorem fanów, którzy byli zgodni co do tego, że doceniony także przez krytyków film z 2017 stanowi idealne domknięcie historii najpopularniejszego mutanta Marvela. Podobno Jackmana skłoniła do powrotu wizja współpracy z Ryanem Reynoldsem, z którym prywatnie od wielu lat się przyjaźni. Aktor wyraził też radość z możliwości przedstawienia postaci „Wolverine’a” w zupełnie innym, bardziej komediowym kontekście, jaki oferuje świat Deadpoola.
Niezapomniane duety, wierne kolaboracje

Krzyżowanie się talentów i osobowości to w świecie filmu norma. Prawdziwie twórcze partnerstwa, które raz za razem odmieniają oblicze kina to jednak rzadkość. Oto kilka z tych niezwykłych kolaboracji.
Martin Scorsese i Robert De Niro
Trwająca już pół wieku współpraca Martina Scorsese i Roberta De Niro jest bez wątpienia jedną z najbardziej ikonicznych relacji w historii kina. Ich drogi po raz pierwszy skrzyżowały się na planie „Ulic Nędzy” z 1973 i już wtedy można było zaobserwować efekty niesamowitej chemii na linii aktor – reżyser. De Niro nie tylko doskonale rozumiał wnikliwe podejście Scorsese do postaci i narracji, ale potrafił też wnieść głębię i autentyczność do każdej z powierzanych mu ról. Duet nakręcił wspólnie 10 ponadczasowych filmów: „Ulice Nędzy”, „Taksówkarz”, „New York, New York”, „Wściekły byk”, „Przylądek strachu”, „Król komedii, „Chłopcy z Ferajny”, „Kasyno”, „Irlandczyk” oraz „Czas Krwawego Księżyca”.
John Ford i John Wayne
Jedna z najbardziej legendarnych kolaboracji w historii zaowocowała 14 filmami, które stały się klasykami kina, szczególnie w gatunku westernu. Ich pierwszy wspólny film, „Dyliżans” z 1939 roku zdobył dwa Oscary i uczynił z Johna Wayne’a gwiazdę pierwszego formatu. Połączenie wizjonerskiej wirtuozerii Forda jako reżysera i ekranowej charyzmy Wayne’a stworzyły mieszankę, obok której nie dało się przejść obojętnie. Za szczytowe osiągnięcie duetu uznaje się „Poszukiwaczy” z 1956 roku. Poruszający trudne tematy rasizmu, zemsty i moralnych dylematów film znacznie odstawał od królujących wówczas heroicznych standardów. Chociaż „Poszukiwacze” nie spotkali się z powszechnym uznaniem w momencie premiery, to dziś uznawani są za arcydzieło gatunku, mające ogromny wpływ na późniejszych twórców, takich jak np. Martin Scorsese, Steven Spielberg czy George Lucas.
Sam Raimi i Bruce Campbell
Przyjaźń Sama Raimi i Bruce’a Cambella sięga czasów licealnych i wspólnych amatorskich projektów kręconych w latach 70-tych przy użyciu kamery Super 8. Ich przełomem była oczywiście legendarna seria „Evil Dead”, która do dziś darzona jest przez fanów horrorów niesłabnącą sympatią. W kolejnych latach ścieżki obu twórców wielokrotnie się krzyżowały, a Campbell bardzo często pojawiał się w filmach i serialach reżyserowanych lub produkowanych przez swojego długoletniego przyjaciela. Znany jest też z licznych występów cameo w takich tytułach Raimiego, jak trylogia „Spider-Man” czy „Doktor Strange w multiwersum obłędu”. Nie bez powodu wśród fanów twórczości reżysera od lat dobrze znany jest fakt, że dodanie Bruce’a Campbella do czegoś automatycznie czyni to lepszym.
Tim Burton i Johnny Depp
Współpraca tego jednego z najbardziej znanych duetów reżyser-aktor rozpoczęła się w 1990 roku na planie „Edwarda Nożycorękiego”. Szybko okazało się, że nie będzie to jednorazowa akcja, ponieważ wcielający się w tytułowego bohatera Depp w mig wyczuł artystyczną wizję i groteskową estetykę Burtona. Jego niezwykła charyzma i aktorska wszechstronność okazała się sekretnym składnikiem, który zaowocował wieloma ikonicznymi kreacjami, takimi jak Ichabod Crane w „Jeźdźcu bez głowy”, Willy Wonka w „Charlie i fabryka czekolady” (2005), Sweeney Todd w „Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street” (2007) czy Szalony Kapelusznik w „Alicji w Krainie Czarów” (2010).
Ich ostatni wspólny projekt to „Mroczne cienie” z 2012 roku, ale nie zdziwilibyśmy się, gdyby ścieżki obu artystów jeszcze się skrzyżowały. Tym bardziej, że niedawno, podczas Festiwalu Filmowego Tribeca, premierę miała pierwsza część poświęconego Burtonowi dokumentu, w którym swoimi doświadczeniami ze współpracy z reżyserem podzielił się m.in. Johnny Depp.
Quentin Tarantino i Samuel L. Jackson
Współpraca Quentina Tarantino i Samuela L. Jacksona to bez wątpienia doskonały przykład niesamowitej synergii, która ukształtowała współczesne kino. Aktor bez powodzenia starał się o rolę we „Wściekłych Psach”, ale na szczęście na kolejne spotkanie nie musiał czekać długo. Ich pierwszy wspólny projekt w postaci „Pulp Fiction” z 1994 roku przyniósł Jacksonowi zasłużoną sławę, a odgrywana przez niego postać Julesa na stałe wpisała się do kanonu najbardziej magnetyzujących filmowych kreacji. Stało się jasne, że Tarantino doskonale rozumie wyjątkowy talent Jacksona do wydobywania z dialogów wszystkiego, co najlepsze. Dało to początek wieloletniej współpracy, która zaowocowała takimi filmami, jak „Jackie Brown”, „Kill Bill vol. 2”, „Django” czy „Nienawistna Ósemka”.
Czas Apokalipsy wraca do kin

W tym roku "Czas Apokalipsy" skończył 45 lat. To doskonała okazja do ponownego obejrzenia arcydzieła Francisa Forda Coppoli. I to nie w zaciszu własnego domu, ale na wielkim kinowym ekranie.
Kinową premierę „Czasu Apokalipsy” zaplanowano na 23 sierpnia i będzie to wersja reżyserska, znana też jako „Apocalypse Now: Final Cut”. Polscy widzowie będą mieli zatem okazję zobaczyć doskonale odrestaurowany film, który zadebiutował w takiej postaci w 2019 r. na Tribeca Film Festival.
Na przestrzeni lat „Czas Apokalipsy” doczekał się kilku wersji, ale sam Coppola uważa, że to właśnie „Final Cut” najpełniej oddaje jego artystyczną wizję i jest idealnym kompromisem między długością wersji kinowej z 1979 roku a obszernością wersji „Redux” z 2001 roku. Film trwa 183 minuty i zawiera wiele scen, które zostały usunięte z oryginalnego, liczącego 147 minut obrazu, ale jest też bardziej zwarty i spójny niż trwająca 202 minuty wersja „Redux”.
Scenariusz „Czasu Apokalipsy” jest luźno oparty na „Jądrze ciemności” Josepha Conrada. Coppola opowiedział historię kapitana Willarda (Martin Sheen) i szalonego pułkownika Kurtza (Marlon Brando), kreując psychodeliczny obraz wojny w Wietnamie. Obraz zapisał się w historii nie tylko dzięki swoim niepodważalnym walorom artystycznym, ale za sprawą produkcyjnego piekła, przez które musiał przejść zanim trafił na ekrany.
Dosyć łagodnym jest stwierdzenie, że „Czas Apokalipsy” miał skomplikowaną i burzliwą produkcję. W jej trakcie Coppola był pod ogromną presją, zarówno finansową, jak i artystyczną, co odbiło się na jego zdrowiu psychicznym i fizycznym. Film miał być nagrany w 6 tygodni, ale finalnie zdjęcia zajęły aż 16 miesięcy, na co wpływ miał m.in. tajfun, który zmiótł z powierzchni ziemi większość scenografii. Budżet produkcji zwiększył się o kilka milionów dolarów, które Coppola wyłożył z własnej kieszeni (w tym celu zastawił swój dom i winnicę). Ostatecznie powstało ponad 200 godzin nagrania, które reżyser edytował prawie 3 lata.
„Czas Apokalipsy” zadebiutował na festiwalu w Cannes w 1979 r., gdzie został uznany za najlepszy film (dzieląc ten tytuł z „Blaszanym bębenkiem” Volkera Schlöndorffa). Pomimo nominacji w ośmiu kategoriach nie udało mu się jednak zawładnąć oscarową galą, podczas której nagrodzono go jedynie za zdjęcia i dźwięk. Nie zmienia to faktu, że „Czas Apokalipsy” jest powszechnie uznawany za arcydzieło kina ze względu na swoją głęboką, wielowarstwową narrację, mistrzowską reżyserię Francisa Forda Coppoli oraz niezapomniane kreacje aktorskie. Film przekracza granice tradycyjnego kina wojennego, oferując intensywną refleksję nad naturą ludzkiej psychiki i okrucieństwem wojny.
Sierpień w kinach

Połowa wakacji za nami, ale filmowe premiery nie zwalniają. Na co warto wybrać się do kina w sierpniu? Oto zestawienie najciekawszych tytułów miesiąca.
Love Lies Bleeding
Nietypowa historia miłosna ze sztangami i ejtisową nostalgią w tle. Kristen Stewart wciela się w samotną menadżerkę siłowni, która zakochuje się w Jackie, ambitnej, zdeterminowanej do osiągnięcia perfekcji w swojej dyscyplinie kulturystce (Katy O’Brian). Ich rodzące się uczucie zostaje skonfrontowane z brutalną rzeczywistością i lokalnym światem przestępczym. W filmie zobaczymy też m.in. Eda Harrisa i Dave’a Franco, a za reżyserię odpowiada Rose Glass, o której zrobiło się głośno za sprawą psychologicznego horroru Saint Maud. „Love Lies Bleeding” dociera do Polski ze sporym opóźnieniem, ponieważ jego światowa premiera miała miejsce w styczniu tego roku. Od tego czasu produkcja zgromadziła całe mnóstwo pozytywnych recenzji od krytyków i widzów.
Premiera: 2 sierpnia
Pułapka
M. Night Shyamalan przyzwyczaił nas do tego, że jest reżyserem nierównym, ale także niezwykle oryginalnym, doskonale czującym filmowy suspens. Z pewnością nie zabraknie go w najnowszej produkcji, która zapowiadana jest jako potencjalny hit lata. A to za sprawą ogromnej popularności zwiastunów, które wyświetlono już ponad 40 milionów razy. Widzimy w nich ojca i nastoletnią córkę uczestniczących w koncercie, który okazuje się pułapką zastawioną na seryjnego mordercę. Sedno w tym, że owym mordercą jest właśnie ojciec, w którego wciela się Josh Hartnett. To z pewnością tylko jedna z niespodzianek, jakie przygotował dla widzów Shyamalan.
Premiera: 2 sierpnia
Motocykliści
Wyreżyserowani przez Jeffa Nicholsa „Motocykliści” zadebiutowali niemal rok temu na festiwalu filmowym w Telluride, ale aż do teraz przyszło im czekać na szeroką dystrybucję. Akcja filmu toczy się w latach 60. XX wieku i skupia się na życiu członków fikcyjnej grupy motocyklowej o nazwie Vandals, działającej w regionie Midwest w USA. Historia opowiada o przemianach społecznych, osobistych dramatach oraz dynamicznych relacjach pomiędzy członkami klubu. W głównych rolach wystąpili Tom Hardy, Austin Butler i Jodie Comer. Film bazuje na książce Danny’ego Lyona z 1968 roku o tym samym tytule.
Premiera: 9 sierpnia
Obcy: Romulus
Wyczekiwany powrót do legendarnego uniwersum, które w ostatnich latach rozmieniło się nieco na drobne. Fani liczą, że napływ świeżej krwi w postaci reżysera Fede Alvareza i młodej obsady przywróci serię na właściwe tory. Akcja nadchodzącej produkcji ma rozgrywać się pomiędzy dwoma pierwszymi filmami i przedstawiać losy grupy młodych kosmicznych kolonizatorów, którzy stają w obliczu niebezpieczeństwa ze strony ksenomorfów. W obsadzie nie znajdziemy żadnych hollywoodzkich weteranów. Postawiono na wschodzące gwiazdy, m.in. Cailee Spaeny, Isabela Merced, Archie Renaux, Spike Fearn i David Jonsson.
Premiera: 15 sierpnia
Kruk
Nowa odsłona kultowego filmu z 1994 roku, który obrósł legendą nie tylko za sprawą doskonale wykreowanej mrocznej atmosfery, ale przede wszystkim z powodu tragicznej śmierci wcielającego się w główną rolę Brandona Lee. Aktor zginął na planie w wyniku postrzału z broni, która została załadowana prawdziwymi nabojami, a film dokończono bez jego udziału. W nowej wersji w rolę Erica Dravena wcielił się Bill Skarsgård, a reżyserią zajął się Rupert Sanders. Na ekranie zobaczymy też m.in. FKA Twigs i Danny’ego Hustona.
Premiera: 23 sierpnia
Mrugnij dwa razy
Thriller zaplanowany na drugą połowę sierpnia to debiut reżyserski Zoe Kravitz, która jest też współautorką scenariusza. Film opowiada o kelnerce, która podczas przyjęcia charytatywnego nawiązuje relację ze znanym milionerem z branży technologicznej. Nowy znajomy zaprasza ją na swoją prywatną wyspę, gdzie trafia też grupa jego znajomych. To, co z początku wydaje się spełnieniem marzeń szybko przeradza się w serię coraz dziwniejszych wydarzeń. W roli głównej występuje Naomi Ackie, której partneruje Channing Tatum. Na ekranie zobaczymy też takich aktorów, jak Christian Slater, Simon Rex, Adria Arjona czy Kyle Maclachlan.
Premiera: 23 sierpnia
Jak Hollywood radzi sobie z globalnym ociepleniem? Eko-trendy w najnowszych produkcjach

Fabryka snów od zawsze miała moc kształtowania opinii publicznej. Dziś, w obliczu kryzysu klimatycznego, Hollywood bierze na siebie nową odpowiedzialność - edukowanie i inspirowanie do działania na rzecz naszej planety. Jak wielkie wytwórnie i gwiazdy kina radzą sobie z tym wyzwaniem? Przyjrzyjmy się najnowszym trendom ekologicznym w świecie filmu.
Jeszcze niedawno filmy o zmianach klimatycznych ograniczały się głównie do apokaliptycznych wizji przyszłości. Wystarczy przypomnieć sobie „Pojutrze” Rolanda Emmericha z 2004 roku, gdzie nagła zmiana klimatu zamraża pół świata. Dziś jednak Hollywood odchodzi od straszenia widzów na rzecz inspirowania do działania.
Doskonałym przykładem tej zmiany jest oscarowy „Don’t Look Up” Adama McKaya. Ta gorzka satyra, mimo katastroficznej fabuły, w istocie jest wezwaniem do działania i krytyką bierności wobec zagrożeń klimatycznych. Z kolei „Interstellar” Christophera Nolana, choć przedstawia ponurą wizję przyszłości Ziemi, jednocześnie podkreśla siłę ludzkiej determinacji i naukowego podejścia do problemów.
Coraz częściej na ekranach pojawiają się też filmy dokumentalne, które nie tylko alarmują o stanie planety, ale też pokazują konkretne rozwiązania. „Przed potopem” z Leonardo DiCaprio czy „Punkt krytyczny: Energia odnawialna” to produkcje, które edukują i motywują do zmiany codziennych nawyków.
Zielony plan filmowy
Hollywood nie ogranicza się jednak do samych treści filmów. Coraz więcej uwagi poświęca się ekologii na planach filmowych. Giganci branży, tacy jak Warner Bros. czy Disney, wprowadzają kompleksowe programy redukcji śladu węglowego swoich produkcji.
Na czym to polega? To między innymi rezygnacja z plastiku jednorazowego użytku, wykorzystanie energii odnawialnej do zasilania sprzętu filmowego czy recykling i upcykling dekoracji i kostiumów. Przykładowo, na planie „Aquamana” wprowadzono zakaz używania plastikowych butelek, co pozwoliło zaoszczędzić ponad 30 000 z nich. Oczywiście nie zmienia to sytuacji, w których ekipy filmowe latają po całym świecie na różne plany zdjęciowe, szczególnie, kiedy w innych krajach dzień zdjęciowy jest o wiele tańszy niż w Stanach, ale miejmy nadzieję, że i to zacznie się w końcu zmieniać.
Gwiazdy w zielonej roli
Hollywoodzkie gwiazdy coraz częściej wykorzystują swoją popularność do promowania ekologicznych postaw. Leonardo DiCaprio, znany ze swojego zaangażowania w ochronę środowiska, nie tylko produkuje filmy o tematyce ekologicznej, ale także prowadzi fundację wspierającą inicjatywy na rzecz ochrony klimatu.
Mark Ruffalo, znany szerokiej publiczności jako Hulk z filmów Marvela, aktywnie angażuje się w walkę z frackingiem, czyli szczelinowaniem hydraulicznym. Aktor nie tylko występuje w filmach poruszających ten temat, ale też bierze udział w protestach i kampaniach społecznych.
Emma Watson, gwiazda serii o Harrym Potterze, poszła o krok dalej i stworzyła własną linię ekologicznej odzieży. Aktorka regularnie promuje zrównoważoną modę i daje narzędzie (goodonyou.eco) do sprawdzania, czy marki, które wybieramy są prawdziwie sustainable, pokazując, że dbałość o planetę może iść w parze ze stylem. To szczególnie ważny temat w kontekście zalewu rynków (i wysypisk śmieci) plastikowymi ubraniami z Temu, Shein, etc, które w takich ilościach trafiają obecnie do tzw. lumpeksów, że nawet próbując być eko i kupując już używane elementy garderoby, natrafiamy wyłącznie na tony poliestru.
Festiwale filmowe na zielono
Ekologia wkracza także na czerwone dywany festiwali filmowych. Cannes, Berlinale czy Sundance wprowadzają coraz więcej proekologicznych rozwiązań. Od rezygnacji z plastikowych butelek, przez promowanie elektrycznych środków transportu, aż po specjalne kategorie nagród dla filmów poruszających tematykę ekologiczną.
Szczególnie wyróżnia się tu Sundance Film Festival, który od lat organizuje specjalny program „New Climate”, prezentujący filmy o tematyce ekologicznej. To nie tylko sposób na zwrócenie uwagi na problem zmian klimatycznych, ale też platforma dla młodych twórców, którzy chcą opowiadać o tym ważnym temacie.
Wyzwania i przyszłość
Mimo tych wszystkich inicjatyw, Hollywood wciąż stoi przed wieloma wyzwaniami. Produkcja filmowa, zwłaszcza wysokobudżetowych blockbusterów, nadal generuje ogromny ślad węglowy. Podróże ekip filmowych, energochłonne efekty specjalne czy masowa dystrybucja to obszary, które wymagają dalszych innowacji i zmian.
Jednak kierunek zmian jest jasny – branża filmowa coraz bardziej angażuje się w walkę ze zmianami klimatycznymi. Czy to poprzez treść filmów, praktyki na planach filmowych, czy działania poza kamerą, Hollywood stara się wykorzystać swoją siłę oddziaływania do kształtowania proekologicznych postaw.
Przyszłość kina w kontekście globalnego ocieplenia rysuje się jako skomplikowane wyzwanie. Możemy spodziewać się jeszcze większej liczby filmów poruszających tematykę ekologiczną, ale też coraz bardziej innowacyjnych rozwiązań w samym procesie produkcji. Kto wie, może niedługo zobaczymy pierwszy całkowicie neutralny węglowo blockbuster?
Universal Pictures pod ostrzałem krytyki za użycie AI

Kontynuacje "Szczęk" doczekały się remasteryzacji do 4K przy użyciu AI i nie wygląda to dobrze.
Kultowe „Szczęki” Stevena Spielberga to film, który prawie każdy kinoman darzy szczerym uwielbieniem. Jedyne, co od lat słyszymy w kwestii narzekań, to „rekin wygląda nierealnie”. Cóż, biorąc pod uwagę ówczesny budżet i fakt, że mówimy o mechanicznym rekinie z 1975 roku, efekt nadal robi wrażenie. Ale rekiny z kolejnych trzech części? Lepiej o nich nie wspominać.
Oryginalne „Szczęki” doczekały się jednej z najlepszych remasteryzacji 4K spośród filmów z lat 70., podczas gdy wydanie „Szczęk 2” było… poprawne. Nie spektakularne, ale przyzwoite. Niestety, wygląda na to, że trzecia i czwarta część serii czeka jeszcze gorszy los. Dlaczego? Universal Pictures zdecydowało się na wykorzystanie sztucznej inteligencji do poprawy jakości nadchodzących wydań „Szczęk 3” i „Szczęk: Zemsty” w 4K. Innymi słowy, dwa już i tak krytykowane filmy – jeden będący 90-minutowym nieumyślnym żartem, a drugi absurdalną opowieścią o zemście telepatycznej ryby – mogą stać się jeszcze gorsze.
Kiedy myślałeś, że „Szczęki 3” i „Szczęki: Zemsta” nie mogą być już gorsze
Kilka filmów już wcześniej przeszło przez proces ulepszania AI przy okazji wydań 4K. Najbardziej znane przykłady to niedawne domowe edycje klasyków Jamesa Camerona: „Obcy – decydujące starcie”, „Prawdziwe kłamstwa” i „Otchłań”. Dla tych, którzy z niecierpliwością czekali na te wydania i wiedzieli, czego szukać, okazały się one rozczarowaniem.
Dotyczy to szczególnie „Otchłani”, która nigdy wcześniej nie doczekała się wydania na Blu-ray, aż do pojawienia się zestawu 4K/Blu-ray. A jednak nawet „Prawdziwe kłamstwa”, miejscami wyglądające jak z plastiku, ogólnie uchodzą z tarczą. Wyciekłe zrzuty ekranu z „Szczęk 3” w 4K? Już niekoniecznie. To zarówno logiczne, biorąc pod uwagę, że nad nowymi wydaniami „Szczęk 3” i „Szczęk: Zemsty” nie czuwał mistrz pokroju Camerona, jak i niepokojące. Jeśli AI ma być przyszłością, a na to wygląda, to filmy o wiele lepsze niż późniejsze sequele „Szczęk” mogą mieć zrujnowane sceny (albo, nie daj Boże, całość).
Universal used Ai on the 4K restoration of Jaws 3 and 4 💀💀#Jaws #Horror pic.twitter.com/wP5aVhFThV
— Physical Media (@PhysicalMedia_) July 16, 2024
Mimo to „Szczęki 3” i „Szczęki: Zemsta” i tak pojawią się w 4K 23 lipca. Czy zagorzali fani serii powstrzymają się od zakupu, teraz gdy wyszło na jaw ulepszanie przez AI? Jeśli tak, zawsze pozostaje oryginalne wydanie „Szczęk” w 4K, nie wspominając o „Obcym” Ridleya Scotta, który również doczekał się imponującego wydania w Ultra HD.
Czy "Twisters" jest lepszy niż "Twister" z 1996 roku?

Fani filmów katastroficznych, trzymajcie się mocno! "Twisters", długo wyczekiwana kontynuacja kultowego "Twistera" z 1996 roku, wkrótce wkroczy do kin.
Glen Powell jako „Poskramiacz Tornad”, czyli Tyler Owens, już 19 lipca będzie ścigał burze i unikał latających szczątków na wielkim ekranie. Ale czy sequel dorówna oryginałowi?
Pierwsze recenzje są jak pogoda w filmie – zmienne i nieprzewidywalne. Na ten moment „Twisters” może pochwalić się imponującym wynikiem 80% pozytywnych opinii na Rotten Tomatoes, co znacznie przewyższa ocenę oryginalnego filmu (63%). Wygląda na to, że producenci Frank Marshall i Steven Spielberg wraz ze scenarzystą Markiem L. Smithem odrobili lekcje.
William Bibbiani z The Wrap jest zachwycony:
’Twisters’ cudem wyróżnia się na tle współczesnych blockbusterów. Dokładnie tak, jak 'Twister’ w 1996 roku. To rzadki przypadek udanego sequela.
Jordan Hoffman z Entertainment Weekly wtóruje mu, pisząc:
To niemal wszystko, czego można oczekiwać od letniego hitu kinowego.
Jednak nie wszyscy krytycy dali się porwać wichurze. Nicholas Barber z BBC.com narzeka:
28 lat po premierze 'Twistera’ Jana de Bonta, hollywoodzcy decydenci postanowili ponownie wykorzystać tę dochodową własność intelektualną, ale nie zrobili z nią nic zaskakującego.
Sam de Bont również nie ma zbyt wiele przychylnych słów dla sequela, twierdząc, że ten jest kompletnie niepotrzebny i z względu na długą przerwę pomiędzy filmami i zbytnie uzależnienie filmowców od efektów specjalnych.
Reżyser Lee Isaac Chung najwyraźniej postawił na spektakl i emocje. Jeff Ewing z Collider, oceniając film na 8/10, pisze:
Film ma oszałamiające intro, trzymającą w napięciu akcję, charyzmatyczne postacie i pamiętne sceny stworzone z myślą o wielkich ekranach, co czyni go satysfakcjonującą kontynuacją oryginału.
Robbie Collin z brytyjskiego Daily Telegraph poszedł jeszcze dalej, dając „Twisters” pełne 5 gwiazdek:
Film, który wielu mogło odrzucić jako desperacką próbę wskrzeszenia starzejącej się marki blockbusterowej, okazuje się najbardziej serdeczną, pełnokrwistą i starannie wykonaną rozrywką kinową od czasu 'Top Gun: Maverick’.
Film ma szansę na sukces kasowy – przewiduje się, że w weekend otwarcia zarobi od 45 do 50 milionów dolarów w samych Stanach Zjednoczonych. To dobry prognostyk, biorąc pod uwagę budżet produkcji wynoszący 200 milionów dolarów. Co ciekawe, „Twisters” nie jest bezpośrednią kontynuacją, a raczej sequelem osadzonym kilka lat po wydarzeniach z pierwszej części. Plotki mówią, że Helen Hunt może powrócić do roli Jo, a film prawdopodobnie odda hołd zmarłemu Billowi Paxtonowi.
Czy „Twisters” faktycznie okaże się hitem tego lata? Przekonamy się już 19 lipca, kiedy film wejdzie do kin. Jedno jest pewne – szykuje się prawdziwa burza emocji!
Dlaczego tak kochamy horrory?

Skąd bierze się nasza nieustająca fascynacja horrorami? Dlaczego tak chętnie siadamy w ciemnej sali kinowej, czy zalanym wyłącznie światłem z telewizora salonie, by przez kolejne dwie godziny drżeć ze strachu?
Rok 2024 już teraz można nazwać rokiem grozy dla kinomaniaków – i to w najlepszym znaczeniu tego słowa. „Nosferatu” Roberta Eggersa, „Immaculate” z Sydney Sweeney, „Dziewczyna, która żyła dwa razy” – kontynuacja „Czarnego telefonu”, „Alien: Romulus”, nowa odsłona „Egzorcysty” czy „A Quiet Place: Day One”. Fani strachu zacierają ręce!
Psychologowie twierdzą, że oglądanie horrorów to swego rodzaju trening emocjonalny. W bezpiecznych warunkach kinowej sali możemy doświadczyć skrajnych emocji, takich jak strach czy obrzydzenie. To pozwala nam lepiej radzić sobie z trudnymi sytuacjami w realnym życiu. Innymi słowy, horrory to siłownia dla naszych emocji!
Z kolei z perspektywy emocjonalnej, horrory oferują nam potężną dawkę adrenaliny. Uczucie ulgi i euforii po zakończeniu seansu można porównać do tego, czego doświadczają miłośnicy sportów ekstremalnych. To naturalny „haj”, którego nasz mózg po prostu uwielbia doświadczać.
Kulturowo horrory pełnią rolę współczesnych baśni dla dorosłych. Tak jak dawniej opowieści o złych czarownicach i okrutnych trollach uczyły dzieci moralności, tak dziś horrory często poruszają ważne społeczne tematy. Weźmy na przykład „Uciekaj!” Jordana Peele’a, który w mistrzowski sposób opowiada o rasizmie.
Społecznie, horrory pozwalają nam również na wspólne przeżywanie strachu. Oglądanie filmu grozy w grupie przyjaciół to doskonała okazja do zacieśniania więzi. W końcu nic tak nie łączy, jak wspólne krzyki podczas seansu!
Gatunki a powody
A co z konkretnymi podgatunkami horrorów? Body horror, jak filmy Davida Cronenberga, fascynują nas, bo dotykają naszych najgłębszych lęków związanych z ciałem i jego przemianą. To swego rodzaju konfrontacja z naszą śmiertelnością i kruchością fizyczną.
Slashery z kolei, choć często krytykowane za schematyczność, dają nam poczucie kontroli. Oglądając grupę nastolatków uciekających przed zamaskowanym mordercą, mimowolnie zastanawiamy się, co sami byśmy zrobili w takiej sytuacji. To swego rodzaju mentalna gra w „przetrwaj lub zgiń”.
Horrory found footage, jak „Blair Witch Project”, grają na naszej potrzebie autentyczności. W dobie mediów społecznościowych i wszechobecnych kamer, ten styl opowiadania wydaje się szczególnie przekonujący i bliski naszemu codziennemu doświadczeniu.
Jak widać, powodów, dla których kochamy horrory, jest wiele. Czy to chęć przeżycia kontrolowanego strachu, potrzeba adrenaliny, czy zainteresowanie społecznymi metaforami – gatunek ten ma coś do zaoferowania każdemu widzowi.
A tymczasem, czekając na kolejne premiery, może warto sięgnąć po klasyki? W końcu nic tak nie poprawia humoru, jak dobry strach! Kto wie, może następnym razem, oglądając „Lśnienie”, zauważycie coś, czego wcześniej nie dostrzegliście? Bo z horrorami jest jak z dobrym winem – im starsze, tym lepiej smakują. I straszą!
Mike Flanagan zdradza najtrudniejszą scenę z nowego filmu na podstawie prozy Stephena Kinga

Mike Flanagan przygotowuje się do premiery swojej najnowszej adaptacji dzieła Stephena Kinga na festiwalu TIFF. Przed tym wydarzeniem twórca ujawnił, co stanowiło największe wyzwanie podczas realizacji filmu "The Life of Chuck".
To już trzecia adaptacja prozy Kinga w wykonaniu Flanagana, po netfliksowym „Grze Geralda” z 2017 roku i „Doktorze Śnie” z 2019 roku, będącym kontynuacją „Lśnienia”.
Podczas swojego nowego podcastu „Director’s Commentary”, gdzie Flanagan rozmawiał z gośćmi Tylerem Gillettem i Mattem Bettinelli-Olpinem, reżyser podzielił się informacją o scenie, która wymagała użycia efektów cyfrowych ze względów bezpieczeństwa.
To może być zaskakujące, ale największym wyzwaniem dla działu artystycznego było… postawienie billboardu. Ostatecznie musieliśmy zrobić to cyfrowo. Chodziło o jego rozmiar, umieszczenie na dachu budynku i związane z tym kwestie logistyczne. Pojawiły się problemy z bezpieczeństwem, wątpliwości dotyczące wytrzymałości dachu, wiatru i pobliskich linii energetycznych.
– wyjaśnił Flanagan.
Billboard odgrywa istotną rolę w filmie, który – jeśli będzie wierny noweli Kinga – rozpoczyna się sceną, w której bohater grany przez Chiwetela Ejiofora widzi w mieście billboardy celebrujące przejście na emeryturę Chucka Krantza po 39 latach pracy w banku.
Flanagan miał pomysły na realizację tej sceny, ale ostatecznie okazały się one niewykonalne:
Proponowałem różne rozwiązania, ale skończyliśmy na opcji cyfrowej. Miałem poczucie, że przegapiliśmy wiele okazji, aby zrobić to lepiej.
Jeśli chodzi o inne projekty oparte na twórczości Stephena Kinga, w przygotowaniu jest kilka interesujących tytułów. „The Monkey” w reżyserii Osgooda Perkinsa trafi do kin w lutym 2025 roku, a platforma Max zaprezentuje długo oczekiwaną adaptację „Miasteczka Salem” jeszcze w tym roku.
W planach są również inne filmy pełnometrażowe, takie jak „Długi marsz” Francisa Lawrence’a oraz nowa wersja „Uciekiniera” w reżyserii Edgara Wrighta, ze scenariuszem Michaela Bacalla.
Jeśli chodzi o produkcje telewizyjne, HBO przygotowuje serial „Welcome to Derry”, będący prequelem „To”, z Billem Skarsgårdem powracającym do roli Pennywise’a. Premiera planowana jest na 2025 rok. Netflix z kolei pracuje nad spin-offem „Lśnienia” zatytułowanym „Overlook”, choć data premiery nie została jeszcze ogłoszona.
Jak widać, fani Kinga mają przed sobą naprawdę ekscytujące czasy. A tymczasem trzymajmy kciuki za Flanagana i jego zmagania. Kto wie, może w następnym filmie postawi sobie poprzeczkę jeszcze wyżej i spróbuje nakręcić scenę z… dwoma billboardami?
Obcy: Romulus coraz bliżej

Coraz większymi krokami zbliża się premiera filmu, który ma szansę tchnąć nowe życie w jedną z najbardziej ikonicznych serii science fiction. Do sieci trafiają kolejne materiały promocyjne przybliżające to, czego mogą spodziewać się fani Obcego.
„Obcy: Romulus” zadebiutuje w kinach już w sierpniu i ma być świeżym spojrzeniem na nieco rozwodnione już uniwersum. Film promowany jest też jako hołd dla pierwszych dwóch odsłon serii, które wyreżyserowali kolejno Ridley Scott i James Cameron. Tym razem za sterami stanął Fede Alvarez, który ma już pewne doświadczenie w odświeżaniu znanych franczyz. W 2013 roku wyreżyserował remake „Martwego Zła”, który jednak podzielił fanów z powodu całkowitego odejścia od będącego znakiem rozpoznawczym serii absurdalnego humoru. Jego najbardziej docenionym filmem pozostaje thriller „Nie oddychaj” z 2016 roku, który kosztując niecałe 10 milionów dolarów, zarobił na całym świecie ponad 150 milionów. Tym czego z pewnością nie można odmówić Alvarezowi jest umiejętność kreowania mrocznej i dusznej atmosfery, a to wzbudza nadzieję, że „Romulus” stanie się co najmniej solidnym następcą oryginalnych filmów.
Akcja nadchodzącej produkcji ma rozgrywać się pomiędzy dwoma pierwszymi filmami i przedstawiać losy grupy młodych kosmicznych kolonizatorów, którzy stają w obliczu niebezpieczeństwa ze strony ksenomorfów. W ujawnionej obsadzie nie znajdziemy żadnych hollywoodzkich weteranów. Postawiono na wschodzące gwiazdy (m.in. Cailee Spaeny, Isabela Merced, Archie Renaux, Spike Fearn i David Jonsson), co może wskazywać na chęć trafienia nie tylko do starych fanów, ale celowanie także w młode pokolenie widzów, którzy nie wychowali się na pierwszych filmach z serii.
Wśród nowych materiałów promocyjnych na uwagę zasługują z pewnością zdjęcia opublikowane w magazynie Total Film”. Przybliżają wygląd ksenomorfów.
20th Century Studios opublikowało też krótkie video prezentujące kilka nowych scen.
Fear is bigger in IMAX. #AlienRomulus, only in theaters August 16. Get tickets now: https://t.co/N35mxADY2A pic.twitter.com/IzuT2Tt7HN
— Alien: Romulus (@AlienAnthology) July 12, 2024
Najciekawszymi materiałami promocyjnymi są jednak krótkie klipy z filmu, które zostały wysłane do przedstawicieli wybranych mediów. Tym co świadczy o ich wyjątkowości jest fakt, że zostały nagrane na prawdziwych kasetach VHS.
Wyświetl ten post na Instagramie
Post udostępniony przez Raiders Of The Lost Podcast (@raidersofthelostpodcast)
O tym, czy film Alvareza zdoła przywrócić mroczną, pełną napięcia atmosferę pierwszych filmów, unikając jednocześnie zbędnych fabularnych zawiłości, które charakteryzowały nowsze produkcje, przekonamy się już wkrótce. Kinową premierę zaplanowano na 16 sierpnia 2024 r.