Nicolas Cage i Sion Sono łączą siły

Co może wyjść z kooperacji słynącej ze spektakularnych wzlotów i upadków gwiazdy Hollywood oraz nieprzewidywalnego enfant terrible japońskiego kina? Wszystko wskazuje na to, że już wkrótce poznamy odpowiedź. Jedno jest pewne - niektórzy ją pokochają, inni znienawidzą.
Dobór ról, jakimi w ostatnich kilkunastu latach raczył widzów Nicolas Cage można uznać za zastanawiający, a nawet niepokojący. Chociaż ratujący swoje nadwyrężone finanse aktor sprawia wrażenie chwytania się wszystkiego, co popadnie, to trzeba przyznać, że w jego rozrastającym się do gargantuicznych rozmiarów portfolio można znaleźć nie tylko koszmarne gnioty, ale także prawdziwe perełki. Produkcjami pokroju „Mandy”, „Color out of Space” („Kolor z przestworzy”) czy niedawnego „Pig” Cage udowodnił, że nadal potrafi intrygować. Co istotne, nie tylko w sposób, do jakiego przyzwyczaił nas np. podczas wykrzykiwania frazy „Not the bees!” na planie niesławnego remake’u „The Wicker Man” („Kult”) z 2006 r.
Właśnie dlatego jesteśmy niezwykle ciekawi „Prisoners of the Ghostland”, nowego filmu nakręconego przez Siona Sono – niepokornego japońskiego reżysera, którego twórczość jest nie mniej eklektyczna niż role Nicolasa Cage’a. W tej szalonej wariacji na temat kina gatunkowego znajdziemy mieszankę science-fiction, postapokaliptycznego westernu, filmów samurajskich, horroru i czarnej komedii.
Cage wciela się w złodzieja wyciągniętego z więzienia przez osobnika zwanego Gubernatorem, który oferuje mu wolność w zamian za odnalezienie zaginionej w tajemniczych okolicznościach wnuczki. Żeby było ciekawiej, na wykonanie misji ma zaledwie 5 dni. Po tym czasie skórzany kombinezon, w który go wyposażono ulegnie samozniszczeniu.
„Prisoners of the Ghostland”, o którym sam Cage powiedział, że jest najdzikszym filmem w całej jego karierze, miał swoją premierę na festiwalu filmowym w Sundance. Produkcja jest też anglojęzycznym debiutem Siona Sono, który ma na swoim koncie ponad 50 filmów fabularnych, w tym m.in. „Cold Fish” (Zimna Ryba”), „Love Exposure” („Miłość obnażona”), „Suicide Club’ („Klub Samobójców) czy „Guilty of Romance” („Miłosne Piekło”). Odpowiedź na to, czy zaproponowana przez niego gatunkowa mieszanka z udziałem Nicolasa Cage’a okaże się zjadliwa dla zachodniego odbiorcy poznamy już wkrótce. Do amerykańskich kin film trafi 17 września.
Opętanie w 4K

Opętanie Andrzeja Żuławskiego to niepokojący horror psychologiczny i jedno z najbardziej rozpoznawalnych dzieł tego równie wybitnego, co i kontrowersyjnego reżysera. Mający swoją premierę w 1981 r. film doczekał się w końcu cyfrowego odświeżenia i będzie można obejrzeć go w jakości 4K.
40-letnie Opętanie nie cieszyło się wielką popularnością w momencie swojej premiery. Film był co prawda nominowany do Złotej Palmy w Cannes, a Isabelle Adjani zdobyła nagrodę dla najlepszej aktorki (a później także Cezara), ale nie przełożyło się to na kinową frekwencję i komercyjny sukces. Na zmniejszoną siłę rażenia dzieła Żuławskiego wpłynęła z pewnością cenzura. Nakręcony w Berlinie film w ogóle nie był wyświetlany w niemieckich kinach, w Anglii został zakazany, a do USA dotarł w wersji krótszej o całe 45 minut.
Z czasem duszna, roztaczająca wokół siebie aurę onirycznej niesamowitości produkcja zyskała jednak grono oddanych fanów. Koneserzy odnaleźli w niej bezprecedensowe, niespotykane w filmach głównego nurtu połączenie horroru i kina autorskiego, które wywołuje ogrom emocji i nie pozwala o sobie zapomnieć na długo po zakończeniu seansu.
Nadchodzącą rekonstrukcję filmu w jakości 4K przygotowało Metrograph Pictures. Nowa wersja zostanie zaprezentowana podczas zbliżającego się festiwalu Fantastic Fest w Austin w Teksasie. Następnie będzie wyświetlana w nowojorskim kinie Metrograph oraz na powiązanej z nim platformie cyfrowej. Do ogólnokrajowej dystrybucji w USA film trafi 15 października.
Przedstawienie przybierającej szalenie nieoczekiwany obrót historii małżeńskiego kryzysu okupione było niezwykłym wysiłkiem psychicznym wcielających się w główne role aktorów. Isabelle Adjani przyznała, że po nakręceniu filmu zmagała się ze stresem pourazowym, a dojście do siebie zajęło jej kilka lat. Krążyły nawet plotki, potwierdzone zresztą przez samego Żuławskiego, że po zakończeniu zdjęć i zobaczeniu swojego występu podjęła próbę samobójczą. Sam Neill, jej ekranowy partner, uznał natomiast Opętanie za najbardziej ekstremalny – pod każdym możliwym względem – obraz w jakim wystąpił.
Pomimo upływu lat Opętanie nadal wywiera ogromny wpływ na twórców z całego świata. Bezpośrednie odniesienia do filmu można odnaleźć w pracach rozmaitych artystów, jak chociażby w znakomitym teledysku Massive Attack do utworu „Voodoo in my blood” z udziałem Rosamund Pike.
Do inspiracji obrazem przyznali się też m.in. Dario Argento, Gaspar Noe czy koreański reżyser Park Chan-wook, którego wampiryczny „Thirst” („Pragnienie”) stanowi swoisty hołd dla ponadczasowego dzieła Żuławskiego.
5 rzeczy, których (być może) nie wiesz o filmowej trylogii Władcy Pierścieni

W tym roku mija 20 lat od premiery pierwszej części „Władcy Pierścieni”. Na planie tak monumentalnej produkcji musiało dochodzić do całego mnóstwa niesamowitych sytuacji. Oto kilka mniej znanych anegdotek związanych z kulisami powstawania filmowej trylogii.
1. Peter Jackson obawiał się o życie Viggo Mortensena
Viggo Mortensen zasłynął ogromnym zaangażowaniem podczas wcielania się w postać Aragorna, co udowodnił chociażby tym, że nawet na moment nie rozstawał się ze swoim wiernym mieczem. Jednak nawet dzierżony non stop oręż to za mało, aby uchronić aktora przed… eksplozją artyleryjskiego niewypału.
Scena, w której Aragorn wygłasza płomienną mowę przed Czarną Bramą Mordoru została sfilmowana na pustyni Rangipo, która wcześniej służyła nowozelandzkiemu wojsku do ćwiczeń bojowych. Cały teren był pełen niewybuchów, dlatego wyznaczono na nim bezpieczny obszar, w obrębie którego miała przebywać ekipa filmowa i aktorzy. Jednak Viggo Mortensen tak wczuł się w postać Aragorna, że żadne granice nie miały dla niego znaczenia. Beztrosko wyjechał na swoim koniu poza strefę, wprawiając Petera Jacksona w autentyczne przerażenie. Reżyser mógł jedynie czekać i modlić się, aby znaleziony przez niego idealny Aragorn nie wyleciał w powietrze. Na szczęście modlitwy zostały wysłuchane i po chwili Mortensen bez żadnego uszczerbku na zdrowiu powrócił do bezpiecznej strefy.
2. Sean Bean musiał ratować się ściągawkami
Poprawki dialogów robione na ostatnią chwilę były na planie Władcy Pierścieni codziennością. Dotyczy to też jednej z najbardziej znanych scen podczas narady u Elronda, w której grany przez Seana Beana Boromir spogląda w dół i wygłasza kwestię: „Nie można tak po prostu wejść do Mordoru”. Wykorzystany później w tysiącach memów gest aktora powstał tylko dlatego, że nie miał on czasu nauczyć się na pamięć kwestii wypowiadanych przez swojego bohatera. Nie mając innego wyjścia Bean położył na kolanie ściągawkę z tekstem, na którą zerkał podczas zdjęć, co też zostało uwiecznione na filmowej taśmie.
3. Alienacja Andy’ego Serkisa doprowadziła do akcji ratunkowej
Nie tylko Viggo Mortensen dał się w całości pochłonąć odgrywanej przez siebie postaci. Andy Serkis tak mocno wziął sobie do serca samotność Golluma, że praktycznie w ogóle nie socjalizował się z kolegami z planu. Pewnego dnia wybrał się na wyprawę kajakiem po rzece Whanganui, mając za towarzystwo jedynie książkę J.R.R. Tolkiena. Zaplanowana na jedno popołudnie wycieczka skończyła się po trzech dniach i 120 kilometrach. Przemoczonego i pozbawionego jedzenia aktora uratowali radni z Wellington.
4. Nieplanowany couchsurfing Seana Beana I Orlando Blooma
Peter Jaskcon zamierzał zainscenizować jedną z bitew w pobliżu Queenstown w Nowej Zelandii, ale plany pokrzyżowała mu niszczycielska burza, która zalała plan zdjęciowy i uniemożliwiła filmowanie. Zaskoczeni nawałnicą oraz oddzieleni od reszty ekipy Sean Bean i Oralndo Bloom zostali zmuszeni do improwizowanego survivalu. Szczęśliwie trafili na odosobniony dom zamieszkany przez miłą starszą panią, która udzieliła im schronienia. Aktorzy korzystali z jej kanapy i gościnności przez całe cztery dni, aż do przylotu helikopterów ratunkowych.
5. Beatlesi też chcieli nakręcić Władcę Pierścieni
Jak wiemy, nigdy do tego nie doszło, ale ślad w postaci swoistego hołdu dla wielkiej czwórki z Liverpoolu pozostał. Jest nim prezent urodzinowy, jaki Peter Jackson otrzymał od aktorów wcielających się w role hobbitów. Sean Astin, Elijah Wood, Dominic Monaghan i Billy Boyd wręczyli reżyserowi zdjęcie przedstawiające całą czwórkę ubraną w filmowe kostiumy, ale stylizowaną na Johna, Paula, Gerorge’a i Ringo z napisem „The Hobbits” na bębnie basowym.
Rozpoczęły się zdjęcia na planie najnowszego filmu Davida Cronenberga

W "Crime of the Future" - swoim pierwszym filmie od 2014 r. - niepokorny reżyser o niezwykle wyrazistym stylu powraca do stylistki s/f i body horroru. Zdjęcia kręcone są w Grecji, a w głównych rolach występują Viggo Mortensen, Kristen Stewart, Léa Seydoux i Scott Speedman.
Udostępniony zarys fabuły jawi się co najmniej niepokojąco, ale w zasadzie to norma w filmach kontrowersyjnego reżysera. Akcja obrazu rozgrywa się w nieodległej przyszłości, w której ludzkość uczy się dostosowywać do syntetycznego otoczenia. Przybierająca nieoczekiwaną postać ewolucja prowadzi do gwałtownej metamorfozy organizmów przedstawicieli naszego gatunku. Podczas gdy niektórzy widzą w zjawisku nazwanym „Syndromem przyspieszonej ewolucji” nieograniczony potencjał , inni próbują je kontrolować. Akcja filmu skupi się wokół postaci Saula Tensera (Viggo Mortensen), znanego performera, którego organizm zaczął wytwarzać zupełnie nowe organy. Z ich usuwania artysta uczynił element swoich przedstawień.
Już ten krótki opis wskazuje, że nowa produkcja, podobnie jak wiele innych dzieł reżysera, spolaryzuje odbiorców i zdecydowanie nie będzie kinem dla każdego. My czekamy z zapartym tchem.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Post udostępniony przez Matera Film Festival (@matera_film_festival)
Obraz będzie już czwartą produkcją, do której Cronenberg zaangażował Viggo Mortensena. Wcześniej artyści współpracowali przy „Historii Przemocy” („A History of Violence”), „Wschodnich Obietnicach” (Eastern Promises) oraz „Niebezpiecznej Metodzie” („A Dangerous Method”). W przeciwieństwie do „Crime of the Future” były to jednak filmy wręcz przyziemne, nawet nie zbliżające się do niepokojącego nurtu, którego eksploracja przyniosła Kanadyjczykowi największy rozgłos.
Apetyt fanów, którzy od dawna czekają na nowe dzieło reżysera zaostrza z pewnością fakt, że nadchodząca produkcja będzie oparta na oryginalnym scenariuszu Cronenberga – pierwszym od czasu „eXistenZ” z 1999 roku. Chociaż Kanadyjczyk w ostatnich latach nie często stawał za kamerą, to warto pamiętać, że coraz bardziej aktywny na tym polu jest jego syn, Brandon. W 2020 r. ukazał się nakręcony przez niego „Possesor” – doceniony przez krytyków tytuł, w którym reżyser zgłębia temat transhumanizmu równie intrygująco, jak ojciec.
Taika Waititi stworzy Nowego Flasha Gordona

Pierwsze informacje o tym, że nowozelandzki twórca zamierza zrealizować film o Flashu Gordonie ujrzały światło dzienne jeszcze w 2019 r. Wówczas miał to być pełnometrażowy film animowany. Teraz wiemy jednak, że pierwotna koncepcja uległa zmianie i Waititi nakręci projekt live-action.
Początki Flasha Gordona sięgają lat 30. ubiegłego wieku za sprawą komiksu stworzonego przez Alexa Raymonda. Bohater jest jednak zdecydowanie lepiej znany z filmowej adaptacji Mike’a Hodgesa z 1980 r., w której wystąpił Sam J. Jones, a równie ważną rolę odgrywała muzyka zespołu Queen. Jeżeli nie mieliście okazji zobaczyć i posłuchać tej kultowej space opery lub po prostu chcecie ją sobie odświeżyć, w serwisie Entclick znajdziecie odrestaurowaną wersję w jakości 4K. Lepszej okazji nie będzie.
Zmianę stylistyczną nadchodzącej produkcji ogłosił w rozmowie z portalem „Collider” producent John Davis, podkreślając, że oryginalny Flash Gordon z 1980 r. miał ogromny wpływ na dorastającego Waititi’ego i do dziś stanowi jeden z jego ulubionych filmów. Warto dodać, że o nowej wersji przygód futbolisty mówiło się już od dawna. W 2008 r. ogłoszono, że scenariusz filmu piszą Matt Sazama i Burk Sharpless, natomiast w 2015 informowano, że za jego reżyserię będzie odpowiadał znany m.in. z „Kick-Ass” czy serii „Kingsman” Matthew Vaughn. Faktyczne prace nad produkcją nigdy jednak nie wystartowały. Miejmy zatem nadzieję, że Waititi będzie tym, który doprowadzi sprawy do końca.
Nowozelandczyk jest dziś niezwykle gorącym i rozchwytywanym nazwiskiem w Holywood. Głośno zrobiło się o nim w 2014 r. za sprawą świetnego mockumentary horroru „Co robimy w ukryciu” („What We Do in the Shadows”). Prawdziwą popularność przyniósł mu jednak „Thor: Ragnarok” z 2017 r., czyli jeden z najlepszych i najbardziej szalonych filmów w całym Marvel Cinematic Universe.
My zdecydowanie polecamy Wam także wcześniejsze dokonania Waititi’ego, a przede wszystkim jego pełnometrażowy debiut „Orzeł kontra Rekin („Eagle” vs. „Shark”) z 2007 r. Prawdziwa nowozelandzka jazda bez trzymanki w najlepszym tego słowa znaczeniu. No i absolutnie genialny Jemaine Clement w roli owładniętego żądzą zemsty Jaroda. Ale nie oszukujmy się, on jest zawsze genialny.
Największe premiery kinowe sierpnia

Patrząc na kinowe premiery sierpnia można śmiało stwierdzić, że przemysł filmowy wraca do formy. Wybraliśmy dla Was kilka tytułów, które zdecydowanie warto wziąć pod uwagę podczas planowania letniego seansu.
The Suicide Squad (Legion Samobójców: The Suicide Squad)
Kontynuacja, a raczej lekki reboot chłodno przyjętego filmu z 2016 r., która ma szansę być najlepszym, co przytrafiło się całej franczyzie DC Extended Universe. Za scenariusz i reżyserię odpowiada James Gunn, który podjął się pracy nad filmem będąc na chwilowym wygnaniu ze świata Marvela. Czy udało mu się zachować niesamowitą werwę i poczucie humoru, jakie charakteryzowały Strażników Galaktyki? Zarówno trailery, jak i pierwsze oceny krytyków (96% na Rotten Tomatoes) wskazują na to, że tak.
Don’t Breathe 2 (Nie oddychaj 2)
Kontynuacja nieoczekiwanego hitu box office z 2016 r., który zarobił na świecie blisko 160 mln dolarów. Stephen Lang ponownie wciela się w Normana Nordstorma – niewidomego weterana I wojny w Zatoce Perskiej, który już w pierwszej części udowodnił, że może być niezwykle niebezpieczny dla każdego, kto spróbuje zakłócić jego spokój. Zdecydowanie coś dla fanów krwawej, bezkompromisowej akcji w kategorii R.
Free Guy
Ryan Raynolds wciela się w zwykłego pracownika banku, który przypadkowo odkrywa, że w rzeczywistości jest niegrywalną postacią w brutalnej grze video. Nowo zyskana świadomość staje się dla niego motorem napędowym do tego, aby wziąć sprawy w swoje ręce i zmienić zasady gry. Zdaniem krytyków, którzy mieli już okazję zobaczyć film, mamy do czynienia z największym zaskoczeniem tego lata. Na szczęście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Respect
Filmowa biografia legendarnej piosenkarki Arethy Franklin, która przyniosła światu tak uwielbiane hity, jak „I Say a Little Prayer” czy tytułowy „Respect”. W roli głównej wystąpiła Jennifer Hudson, zdobywczyni Oscara, Złotego Globu i nagrody BAFTA za drugoplanową rolę Effie White w filmie Dreamgirls z 2006 roku. Wieść niesie, że do sportretowania piosenkarki wybrała ją sama Aretha Franklin, z którą Hudson miała nawet okazję występować wspólnie na scenie.
Reminiscence
Dobrych thrillerów science fiction nigdy za wiele. Hugh Jackman wciela się w Nicka Bannistera – człowieka, który pomaga swoim klientom przeżywać ich wspomnienia z przeszłości. Jak to jednak w tego typu produkcjach bywa, sprawy szybko przybierają nieoczekiwany obrót, wplątując bohatera w nielichą intrygę. Kinowy debiut reżyserski Lisy Joy, współtwórczyni i scenarzystki serialu „Westworld”.
Candyman
Kolejna odsłona kultowego horroru, który zadebiutował na ekranach w 1992 r. Obraz reżyseruje Nia DaCosta, a w nowego Candymana wciela się Yahya Abdul-Mateen II, znany m.in. z serialu „Watchmen”. Warto dodać, że scenariusz wyszedł spod ręki Jordana Peele’a, który obrazami „Get Out” i „Us” udowodnił, że jak mało kto wie, z jakich składników powinien być zbudowany dobry film grozy. A jeśli chcecie zobaczyć Candymana przed zaplanowaną na 27 sierpnia premierą, to jest na to łatwy sposób. Wystarczy stanąć przed lustrem i pięciokrotnie wypowiedzieć jego imię.
Nadchodzi premiera filmu powstającego od ponad 30 lat

Genialny wizjoner, a może po prostu mistrz prokrastynacji? Już wkrótce będziemy mogli przekonać się, które z tych określeń bardziej pasuje do Phila Tippetta – twórcy filmu, który wejdzie na ekrany po 30 latach od rozpoczęcia produkcji. Boyhood może się schować.
Phil Tippett to urodzony w 1951 r. weteran branży filmowej, który dał się poznać jako genialny specjalista od efektów wizualnych i animacji poklatkowej. Podczas swojej wieloletniej kariery został uhonorowany mnóstwem nagród, w tym dwoma Oscarami za dokonania na planie Parku Jurajskiego i Powrotu Jedi. Rezultaty jego pracy można podziwiać również w takich filmach, jak Robocop, Willow, Żołnierze Kosmosu czy pozostałe części oryginalnej trylogii Gwiezdnych Wojen.
Prace nad „Mad God” – w pełni autorską, eksperymentalną animacją w klimatach science fiction i horroru – Tippet rozpoczął trzy dekady temu. Nie mógł ich jednak sfinalizować z uwagi na zaangażowanie w produkcję Parku Jurajskiego. Około 20 lat później odnalazł w magazynie swoje oryginalne lalki oraz scenografię i postanowił dokończyć dzieło swego życia.
Film został sfinansowany w dużej części dzięki udanej kampanii na Kickstarterze i będzie miał swoją światową premierę podczas nadchodzącego Festiwalu Filmowego w Locarno. W ramach wydarzenia Phil Tippett zostanie ponadto uhonorowany nagrodą za całokształt twórczości.
Czy powstanie kontynuacja Ucieczki z Nowego Jorku?

John Carpenter to żywa legenda horroru i science fiction, który na stałe zapisał się w historii kina. Ucieczka z Nowego Jorku to jedno z jego najlepszych dzieł, które jak dotąd doczekało się jednej kontynuacji zrealizowanej w 1996 r. Czy jest szansa na dalszy ciąg przygód Snake'a Plisskena?
Niedawny wywiad, jakiego Carpenter udzielił magazynowi Total Film można uznać za swego rodzaju światełko w tunelu. Wyjawił w nim, że cały czas myśli o dwóch kolejnych historiach z udziałem Snake’a, choć sam nie ma pewności czy takie kiedykolwiek powstaną.
Ostatnim filmem wyreżyserowanym przez Carpentera był Oddział z 2010 r. Od tego czasu twórca koncentrował swoją uwagę w większości na tworzeniu muzyki i pisarstwie, ale niedawno powrócił jako producent wykonawczy i konsultant przy Halloween – bezpośredniej kontynuacji oryginalnego horroru, która zignorowała wszystkie inne sequele. Jako fani Ucieczki z Nowego Jorku trzymamy więc kciuki, aby pomysły Carpentera na kolejne odsłony serii o Snake’u Plisskenie trafiły do produkcji.
Jeśli macie wątpliwości czy w wieku 70 lat Kurt Russell mógłby z powodzeniem wcielić się w postać kultowego antybohatera, to pamiętajcie, że starszy od niego o blisko dekadę Harisson Ford wraca na ekrany jako Indiana Jones. Wszystko jest zatem możliwe.
A jeśli chcecie odświeżyć sobie mroczną wizję świata wykreowaną przez Johna Carpentera w 1981 r, to zdecydowanie polecamy wersję 4K Ucieczki z Nowego Jorku, którą znajdziecie na ENTCLICK.COM.
“Batman: The Long Halloween” powraca

Ćwierć wieku minęło od premiery nagrodzonej Nagrodą Eisnera serii komiksów „Batman: The Long Halloween” autorstwa pisarza Jepha Loeba i artysty Tima Sale'a. 12 października 2021 Loeb i Sale powrócą z kontynuacją historii sprzed 25 lat, przedstawiając „Batman: The Long Halloween Special”.

Fot: Warner Bros, materiały prasowe
W specjalnym, Halloweenowym komiksie poznamy tajemnicę, która może zniszczyć m.in. Batmana, komisarza Gordona i Dwie Twarze. Jak mówi Loeb: „Dwadzieścia pięć lat temu Tim Sale i ja postanowiliśmy opowiedzieć tajemniczą historię o tym, jak Gotham City zmieniło się z miasta pełnego przestępczości w miasto dziwadeł. W rezultacie powstał ‘Batman: The Long Halloween’. Cieszymy się, że ponownie odwiedzimy niektóre z naszych ulubionych postaci i udowodnimy, że wciąż możesz nie znać całej historii…”.
Zobacz trailer oryginalnej animacji Batman: The Long Halloween, Part One:
Nad komiksem, poza Loebem i Salem, pracował również Richard Starkings z Comicraft (design tekstów) oraz kolorysta Brennan Wagner. Nie wiadomo jeszcze, kiedy „Batman” The Long Halloween Special” zadebiutuje w Polsce.
Nowy concept art do „Avatara 2”
Pojawiła się nowa grafika koncepcyjna do filmu „Avatar 2” Jamesa Camerona. Film, którego premiera zaplanowana jest na 16 grudnia 2022 r., będzie pierwszym z aż czterech sequeli, nad którymi reżyser pracuje od lat.
O samym filmie wciąż wiemy niewiele, jednak te drobne zajawki, które widzieliśmy wystarczą, żeby rozbudzić wyobraźnię. Najnowszy materiał to concept art na instagramowym koncie Dylana Cole’a. Cztery slajdy pokazują gwałtowną burzę na Pandorskim morzu, a trzy z nich przedstawiają Na’vi pędzącego przez wzburzone fale na tajemniczym, morskim stworzeniu.
Zdjęcia do „Avatara 2” zakończyły się we wrześniu zeszłego roku, a w powyższym poście Coyle dziękuje producentowi „Avatara 2”, Jonowi Plandauowi, za udostępnienie grafik. Oczywiście nie mamy pewności, czy to, że Plandau postanowił wypuścić materiał, nie wynika z tego, że nie trafił on do ostatecznej wersji filmu, ale na pewno daje przedsmak tego, co możemy zobaczyć.




