Kinowe premiery września

Na co do kina we wrześniu? Podpowiadamy kilka tytułów, które warto mieć na celowniku w tym miesiącu.

Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni (Shang-Chi and the Legend of the Ten Rings)

Ależ to szybko leci. Origin story kolejnego superbohatera Marvela to już 25. film MCU. Tym razem postawiono na postać, którą znają chyba tylko najwięksi komiksowi zapaleńcy. Chociaż wykreowany przez Steve’a Engleharta i Jima Starlina Shang-Chi zadebiutował w 1973 r. (a kilka lat później doczekał się nawet solowego tytułu), to jednak nigdy nie przedarł się zbiorowej świadomości jako przedstawiciel panteonu pierwszoligowych herosów.

Najnowsza historia spod szyldu MCU skupia się na młodym człowieku walczącym z dziedzictwem swojego obdarzonego boską siłą i nieśmiertelnością ojca, będącego zarazem hersztem przestępczej organizacji Ten Rings. Na uwagę z pewnością zasługuje fakt, że to pierwszy film MCU z wchodnioazjatyckim superbohaterem w roli głównej. W tytułową postać wciela się Simu Liu, a na ekranie partnerują mu m.in. Michelle Yeoh oraz Tony Leung.

Wcielenie (Malignant)

Po przygodzie z Aquamanem i w przerwie przed jego kontynuacją James Wan wraca do swoich horrorowych korzeni. W nadchodzącym filmie poznamy historię młodej kobiety o imieniu Madison (Annabelle Wallis), którą nawiedzają koszmary przedstawiające makabryczne morderstwa. Sytuacja komplikuje się, kiedy odkrywa, że jej wizje są w rzeczywistości odzwierciedleniem prawdziwych zdarzeń. Ciężko oprzeć się tutaj lekkiemu wrażeniu déjà vu, ale pozostaje liczyć, że autorowi, który powołał do życia filmowe uniwersa Piły (Saw) i Obecności (Conjuring) uda się wykrzesać z wyjściowego pomysłu porządną dawkę strachu i niepokoju.

Jeźdźcy sprawiedliwości (Riders of Justice)

Fani reżyserskiego talentu Andresa Thomasa Jensena nie są zbyt często rozpieszczani przez twórcę, który wypuszcza nowy film średnio raz na 5 lat. W najnowszym dziele Duńczyka poznamy losy żołnierza Marskusa, którego żona ginie w tragicznej katastrofie kolejowym. O tym, że zdarzenie nie było wypadkiem przekonuje go Otto – matematyk, który również podróżował pociągiem. Brzmi jak wstęp do kolejnego generycznego akcyjniaka, ale nic bardziej mylnego. W swoich filmach Andres w charakterystyczny dla siebie sposób bawi się konwencją, unika oklepanych rozwiązań i nigdy nie pozwala na gatunkowe zaszufladkowanie. Nie zmienia to faktu, że są one okraszone potężną dawką specyficznego, trudnego do podrobienia humoru.

Na ekranie zobaczymy Madsa Mikkelsena, który wystąpił we wszystkich pełnometrażowych filmach Andresa, zawsze dostarczając niezapomnianych, a czasami wręcz szalonych kreacji. Bez względu na to czy wcielał się w nieobliczalnego, nadpobudliwego gangstera (Migające Światła / Flickering Lights), neurotycznego rzeźnika (Zieloni rzeźnicy / The Green butchers), ekscentrycznego kaznodzieję (Jabłka Adama / Adam’s Apples) czy poszukującego biologicznego ojca seksohilka (Men & Chicken / Mężczyźni i kurczaki). W filmie występują też inni, nie mniej barwni etatowi aktorzy Andresa: Nikolaj Lie Kaas oraz Nicolas Bro.

"Najmro. Kocha, kradnie, szanuje"

Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami polska komedia sensacyjna, w której poznamy losy Zdzisława Najmrodzkiego – najsłynniejszego przestępcy okresu PRL, wokół którego narosło tyle mitów, opowieści i miejskich legend, że przeniesienie jego historii na ekrany wydawało się tylko kwestią czasu. Ten znany konser markowych ubrań, miłośnik szaszłyków i bawidamek zasłynął z brawurowych ucieczek przed organami ścigania. Za cel obierał sobie między innymi Pewexy, co biorąc pod uwagę ówczesny asortyment polskich sklepów wydaje się całkiem logicznym rozwiązaniem. W roli tytułowej wystąpił Dawid Ogrodnik, któremu partnerują Robert Więckiewicz, Jakub Gierszał, Rafał Zawierucha, Olga Bołądź oraz Masza Wągrocka.


Rocky IV po raz drugi

Rambo: Ostatnia krew z 2019 r. to dowód na to, że Sylvester Stallone raczej nie powinien wracać do filmowych franczyz, które przyniosły mu wieczną sławę. Na szczęście nic nie wskazuje na to, aby brał się za reżyserowanie kolejnego Rocky'ego. Jego nadchodzący projekt to próba ukazania czwartej odsłony serii w nowym, lepszym świetle.

Pierwsze zapowiedzi wersji reżyserskiej mającej nosić tytuł „Rocky Vs Drago – The Ultimate Director’s Cut” pojawiły się w 2020 r. Od tego czasu Stallone regularnie podsycał apetyty fanów zdradzając skrawki nowych informacji. Ostatnio opublikował na Instagramie stare zdjęcie przedstawiające stojących w bojowych pozach Włoskiego Ogiera i Ivana Drago, które – jak sam powiedział – przypomina bokserski plakat sprzed 100 lat. Aktor podzielił się też swoimi wrażeniami na temat nieujawnionego jeszcze trailera nadchodzącej produkcji stwierdzając, że w jego opinii jest on niesamowity. O tym czy finalne dzieło spełni pokładane w nim oczekiwania będziemy mogli przekonać się wkrótce, bowiem premiera wersji reżyserskiej odbędzie się już 11 listopada.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Sly Stallone (@officialslystallone)

Odświeżona wersja bokserskiego hitu z 1985 r. to nie jedyne, co zaplanował Stallone. Produkcji towarzyszyć będzie dokument, dzięki któremu poznamy kulisy powstawania filmu, zatytułowany „Keep Punching: The Present Meets the Past”. W krótkiej zapowiedzi aktor wyraził przekonanie, że obecnie jest w stanie podejść do tego tytułu ze znacznie większą wrażliwością, mądrością i pewnością siebie, niż miało to miejsce ponad 35 lat temu.  

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Sly Stallone (@officialslystallone)

Oryginalna produkcja opowiadająca o bokserskim pojedynku między USA i Związkiem Radzieckim weszła na ekrany w końcowej fazie Zimnej Wojny i jest wręcz przesiąknięta propagandowym poparciem dla polityki Ronalda Reagana. W filmie Rocky mierzy się z ucieleśnieniem komunistycznego imperium zła o twarzy i muskulaturze początkującego wówczas Dolpha Lundgrena. Wyraźna dychotomia wskazująca, kto jest tym dobrym, a kto złym podkreślana jest na niemal każdym kroku, bez zabawy w zbędne subtelności. Przykładowo, podczas swojego wręcz proletariackiego treningu Rocky czerpie siłę z natury: biega po śniegu, rąbie drewno, podnosi skały i zapuszcza brodę, której nie powstydziłby się Dostojewski. W tym samym czasie odhumanizowany Drago korzysta z najnowszych zdobyczy techniki, a otaczający go sztab naukowców wpompowuje w jego ciało tony sterydów.

W momencie premiery Rocky IV nie spotkał się – delikatnie mówiąc – z uznaniem krytyków, zdobywając aż 5 Złotych Malin, w tym dla najgorszego aktora i reżysera oraz ścieżki dźwiękowej. Nie przeszkodziło to filmowi w zyskaniu statusu dzieła kultowego, które zarobiło na całym świecie ponad 300 milionów dolarów. Także w Polsce był to jeden z największych hitów ery VHS, który ugruntował pozycję Stallone’a na szczycie listy hollywoodzkich twardzieli.


Spider-Man: No Way Home z oficjalnym trailerem

Fani nad wyraz gibkiego superbohatera doczekali się w końcu zwiastun długo wyczekiwanej produkcji. Kontynuacja hitów z Tomem Hollandem trafi do kin 17 grudnia.

Zdjęcia do trzeciej odsłony solowych przygód Petera Parkera (Tom Holland) spod szyldu Marvel Cinematic Universe wystartowały październiku ubiegłego roku, ale aż do teraz fani zdani byli jedynie na szczątkowe informacje, domysły i krótki, 30-sekundowy teaser. Co ciekawe, początkowo najnowszy zwiastun dostępny był jedynie w postaci nieoficjalnego wycieku. Na ruch Sony nie trzeba było jednak czekać długo i możemy już cieszyć oczy w pełni oficjalną zapowiedzią, która została zaprezentowana na CinemaCon. Możecie ją obejrzeć poniżej.  

W nadchodzącej kontynuacji Peter Parker zmaga się problemami, jakie wynikły z ujawnienia jego sekretnej tożsamości, czego świadkami w byliśmy Spider-Man: Far From Home z 2019 r. Tutaj do akcji wkracza Doctor Strange (Benedict Cumberbatch), który wykorzystuje swoje moce do tego, aby świat zapomniał czyja twarz kryje się pod maską Spider-mana. Operacja ta niesie za sobą jednak nieprzewidziane konsekwencje, które dotykają całego multiwersum. Taki zabieg daje twórcom ogromne pole do popisu, a widzom szansę na najbardziej szalone widowisko z pajęczym bohaterem w roli głównej. Możemy liczyć na radosną zabawę komiksową konwencją i wymieszanie w jednym filmie znacznie różniących się od siebie światów wykreowanych przez Marvel Studios oraz Sony Pictures Entertainment.  

Zwiastun wskazuje, że w filmie zobaczymy Alfreda Molinę powracającego do roli Doctora Octopusa, którą po raz pierwszy zagrał w „Spider-Manie 2” Sama Raimiego z 2004 roku. Zabrakło w nim natomiast poprzednich Spider-manów, w których wcielali się Tobey Maguire i Andrew Garfield. O udziale tych aktorów w produkcji spekuluje się jednak już od dawna, a ich oficjalne zaprezentowanie wydaje się tylko kwestią czasu.

Czujni fani szybko dostrzegli, że zwiastun zawiera wiele subtelnych sygnałów, które zdradzają znacznie więcej niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Można w nim usłyszeć znajomy chichot, gdy na ekranie pojawia się dyniowa bomba. Jest to niewątpliwie aluzja do Zielonego Goblina i wcielającego się w niego Willema Dafoe. To jednak nie wszystko. W 3-minutowym trailerze można też zobaczyć piorun Electro oraz piasek Sandmana i usłyszeć charakterystyczny syk Lizzarda. A to może oznaczać tylko jedno – na ekrany powrócą pozostali adwersarze Spider-mana, którzy uformują doskonale znaną fanom komiksów Złowieszczą Szóstkę.


Filmowy powrót do szkoły

Hollywoodzkich filmów, których akcja koncentruje się wokół szkolnego życia powstało już tyle, że spokojnie można traktować je jako osobny gatunek. Na nieco ponad tydzień przed pierwszym dzwonkiem proponujemy kilka tytułów, które przypomną Wam dlaczego marzyliście o tym, aby uczęszczać do amerykańskiej szkoły i dlaczego nie zawsze było to dobrym pomysłem.

1. "Nic nie mów" ("Say Anything", 1989)

Pełnometrażowy debiut reżyserski Camerona Crowe, który docenili zarówno widzowie, jak i krytycy. John Cussack wciela się w Lloyda Doblera – niepoprawnego i nieco nerdowatego optymistę, który pod koniec ostatniej klasy liceum zakochuje się w popularnej koleżance Diane Court (Ione Skye). Brzmi banalnie, ale w przeciwieństwie do wielu podobnych filmów mamy tu świetnie wyważone proporcje, bez słabo zarysowanych postaci czy rzucania na prawo i lewo czerstwymi żartami o seksie.

Scena, w której Lloyd trzymając nad głową boomboxa stoi przed domem Diane już na stałe zapisała się w historii teensowego kina i nadal stanowi źródło inspiracji dla filmowych twórców. Chociażby dla Rayana Raynoldsa w drugim Deadpoolu.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez @deadpoolmovie

2. „Gorzka siedemnastka” (“The Edge of Seventeen”, 2016)

Szczera do bólu i wychodząca poza utarte schematy komedia, która przypomni Wam, jak wieloma niezręcznościami wypełnione jest życie nastolatków oraz że wchodzenie w dorosłość to naprawdę ciężki kawałek chleba. W rolę młodej dziewczyny, która musi zmagać się m.in. z romansem starszego brata i swojej najlepszej przyjaciółki wciela się Hailee Steinfeld, znana chociażby z doskonałego w prawdziwym „Prawdziwym męstwie” Coenów. W filmie zobaczymy też jak zawsze świetnego Woodego Harrelsona w roli pana Brunera – mimowolnego mentora bohaterki.

3. Napoleon Wybuchowiec („Napoleon Dynamite”, 2004)

Genialnie zagrany przez Jona Hedera Napoleon to typ bohatera, jakiego nie spotkamy w innych młodzieżowych filmach, a już na pewno nie na ich pierwszym planie. Jest ekscentryczny i ma trudności w nawiązywaniu kontaktów z rówieśnikami, ale jednocześnie nic sobie z tego nie robi i dobrze czuje się ze swoimi małymi dziwactwami. Takich oryginalnych, wymykających się łatwej klasyfikacji postaci jest w tej nietypowej, pełnej niekonwencjonalnego humoru komedii znacznie więcej i zdecydowanie warto je poznać. Pamiętajcie też – kiedy przyjdzie oddać głos w wyborach na przewodniczącego rady uczniowskiej, zagłosujcie na Pedro!

4. Carrie („Carrie”, 1976)

Nieśmiała, dręczona przez rówieśników 16-letnia Carrie White nie ma w szkole lekko, ale domowe życie z fanatycznie religijną matką również nie jest usłane różami. Kiedy dziewczyna wbrew jej woli wybiera się na szkolny bal, okazuje się, że padła ofiarą okrutnego planu. Jej prześladowcy nie wzięli jednak pod uwagę budzących się w nastolatce destrukcyjnych zdolności telekinetycznych. W nakręconej przez Briana De Palmę adaptacji pierwszej powieści Stephena Kinga zagrali Sissy Spacek oraz debiutujący na ekranie John Travolta.

Film z marszu wszedł do kanonu kina grozy, a w 2014 r. film doczekał się całkiem solidnego, ale w sumie zupełnie niepotrzebnego remake’u z udziałem Chloë Grace Moretz. Wam polecamy przede wszystkim oryginał, który pomimo 45 lat na karku trzyma się doskonale.

5. Szkoła Melanżu („Booksmart”, 2019)

Nie da się nadrobić kilku lat imprezowania w jeden wieczór, ale bohaterki tego filmu – szklone prymuski Amy (Kaitlyn Dever) i Molly (Beanie Feldstein) i tak podejmują takie wyzwanie. Nie dajcie się zwieść koszmarnemu polskiemu tytułowi, który sugeruje, że mamy do czynienia z kolejnym American Pie czy innymi tego typu bezeceństwami. To całkiem inteligentna, a na pewno dostarczająca sporo rozrywki komedia o przyjaźni i wkraczaniu w dorosłość.

6. Jak z zegarku („Clockwise”, 1986)

W końcu szkolny film, w którym cierpią nauczyciele, a nie uczniowie. A cierpi nie byle kto, bo John Cleese, który wydaje się wręcz stworzony do roli chorobliwie ambitnego i obsesyjnie punktualnego dyrektora państwowej szkoły średniej. Film opowiada o jego wyprawie na doroczny kongres szefów podobnych placówek. Tamte są jednak szkołami prywatnymi, z tradycją nauczania koronowanych głów, a on reprezentuje zwykłe, państwowe liceum, które dzięki jego staraniom właśnie awansowało do czołówki najlepszych w kraju. Wprawdzie bohater wszystko sobie skrupulatnie zaplanował, ale jak to bywa z planami, czasami biorą w łeb.

Film obejrzycie na platformie Entclick.


Robert Redford kończy dziś 85 lat

Robert Redford, żywa legenda kina, obchodzi dziś swoje 85. urodziny. Od swojego ekranowego debiutu w 1960 r. miał sporo czasu na nakręcenie wielu znakomitych filmów. I zdecydowanie dobrze go wykorzystał.

Robert Redford to uosobienie archetypu bohatera pierwszego planu, uwielbiany za swoje ikoniczne role w takich filmach jak „Butch Cassidy i Sundance Kid” („Butch Cassidy i Sundance Kid””, 1969), „Żądło” („The Sting”, 1973), „Wszyscy ludzie prezydenta” („All The President’s Men”, 1976), „Szaleńczy zjazd” („Downhill Racer”, 1969) czy „Kandydat” („The Candidate”, 1972).  

Z czasem jego zainteresowania wykroczyły poza aktorstwo. Na początku lat 80-tych pomógł w powołaniu do życia Sundance Film Festiwal, który stał się jednym z najbardziej prestiżowym wydarzeń branży filmowej i mekką kina niezależnego. Redford z powodzeniem stanął też po drugiej stronie kamery, a za swój reżyserski debiut „Zwyczajni ludzie „Ordindary People”, 1980)został uhonorowany Oscarem. 

Jeżeli chcecie uczcić urodziny jednego z największych hollywoodzkich gwiazdorów, to nie ma lepszego sposobu, niż obejrzenie któregoś z jego ikonicznych występów. Polecamy Wam kultowy szpiegowski thriller „Trzy dni kondora” („Three Days of the Condor”), który znajdziecie na Entlick.com. Redford odgrywa w nim rolę pracującego dla CIA naukowca, który zostaje uwikłany w morderstwo swoich współpracowników. Próbując oczyścić się z zarzutów, odkrywa spisek sięgający szczytów władzy.

Objerzyj na Entclick.com

Nicolas Cage i Sion Sono łączą siły

Co może wyjść z kooperacji słynącej ze spektakularnych wzlotów i upadków gwiazdy Hollywood oraz nieprzewidywalnego enfant terrible japońskiego kina? Wszystko wskazuje na to, że już wkrótce poznamy odpowiedź. Jedno jest pewne - niektórzy ją pokochają, inni znienawidzą.

Dobór ról, jakimi w ostatnich kilkunastu latach raczył widzów Nicolas Cage można uznać za zastanawiający, a nawet niepokojący. Chociaż ratujący swoje nadwyrężone finanse aktor sprawia wrażenie chwytania się wszystkiego, co popadnie, to trzeba przyznać, że w jego rozrastającym się do gargantuicznych rozmiarów portfolio można znaleźć nie tylko koszmarne gnioty, ale także prawdziwe perełki. Produkcjami pokroju „Mandy”, „Color out of Space” („Kolor z przestworzy”) czy niedawnego „Pig” Cage udowodnił, że nadal potrafi intrygować. Co istotne, nie tylko w sposób, do jakiego przyzwyczaił nas np. podczas wykrzykiwania frazy „Not the bees!” na planie niesławnego remake’u „The Wicker Man” („Kult”) z 2006 r. 

Właśnie dlatego jesteśmy niezwykle ciekawi „Prisoners of the Ghostland”, nowego filmu nakręconego przez Siona Sono – niepokornego japońskiego reżysera, którego twórczość jest nie mniej eklektyczna niż role Nicolasa Cage’a. W tej szalonej wariacji na temat kina gatunkowego znajdziemy mieszankę science-fiction, postapokaliptycznego westernu, filmów samurajskich, horroru i czarnej komedii. 

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Bloody Disgusting (@bdisgusting)

Cage wciela się w złodzieja wyciągniętego z więzienia przez osobnika zwanego Gubernatorem, który oferuje mu wolność w zamian za odnalezienie zaginionej w tajemniczych okolicznościach wnuczki. Żeby było ciekawiej, na wykonanie misji ma zaledwie 5 dni. Po tym czasie skórzany kombinezon, w który go wyposażono ulegnie samozniszczeniu.

„Prisoners of the Ghostland”, o którym sam Cage powiedział, że jest najdzikszym filmem w całej jego karierze, miał swoją premierę na festiwalu filmowym w Sundance. Produkcja jest też anglojęzycznym debiutem Siona Sono, który ma na swoim koncie ponad 50 filmów fabularnych, w tym m.in. „Cold Fish” (Zimna Ryba”), „Love Exposure” („Miłość obnażona”), „Suicide Club’ („Klub Samobójców) czy „Guilty of Romance” („Miłosne Piekło”). Odpowiedź na to, czy zaproponowana przez niego gatunkowa mieszanka z udziałem Nicolasa Cage’a okaże się zjadliwa dla zachodniego odbiorcy poznamy już wkrótce. Do amerykańskich kin film trafi 17 września.


Opętanie w 4K

Opętanie Andrzeja Żuławskiego to niepokojący horror psychologiczny i jedno z najbardziej rozpoznawalnych dzieł tego równie wybitnego, co i kontrowersyjnego reżysera. Mający swoją premierę w 1981 r. film doczekał się w końcu cyfrowego odświeżenia i będzie można obejrzeć go w jakości 4K.

40-letnie Opętanie nie cieszyło się wielką popularnością w momencie swojej premiery. Film był co prawda nominowany do Złotej Palmy w Cannes, a Isabelle Adjani zdobyła nagrodę dla najlepszej aktorki (a później także Cezara), ale nie przełożyło się to na kinową frekwencję i komercyjny sukces. Na zmniejszoną siłę rażenia dzieła Żuławskiego wpłynęła z pewnością cenzura. Nakręcony w Berlinie film w ogóle nie był wyświetlany w niemieckich kinach, w Anglii został zakazany, a do USA dotarł w wersji krótszej o całe 45 minut. 

Z czasem duszna, roztaczająca wokół siebie aurę onirycznej niesamowitości produkcja zyskała jednak grono oddanych fanów. Koneserzy odnaleźli w niej bezprecedensowe, niespotykane w filmach głównego nurtu połączenie horroru i kina autorskiego, które wywołuje ogrom emocji i nie pozwala o sobie zapomnieć na długo po zakończeniu seansu.

Nadchodzącą rekonstrukcję filmu w jakości 4K przygotowało Metrograph Pictures. Nowa wersja zostanie zaprezentowana podczas zbliżającego się festiwalu Fantastic Fest w Austin w Teksasie. Następnie będzie wyświetlana w nowojorskim kinie Metrograph oraz na powiązanej z nim platformie cyfrowej. Do ogólnokrajowej dystrybucji w USA film trafi 15 października.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez @cultmovieshots

Przedstawienie przybierającej szalenie nieoczekiwany obrót historii małżeńskiego kryzysu okupione było niezwykłym wysiłkiem psychicznym wcielających się w główne role aktorów. Isabelle Adjani przyznała, że po nakręceniu filmu zmagała się ze stresem pourazowym, a dojście do siebie zajęło jej kilka lat. Krążyły nawet plotki, potwierdzone zresztą przez samego Żuławskiego, że po zakończeniu zdjęć i zobaczeniu swojego występu podjęła próbę samobójczą. Sam Neill, jej ekranowy partner, uznał natomiast Opętanie za najbardziej ekstremalny – pod każdym możliwym względem – obraz w jakim wystąpił.

Pomimo upływu lat Opętanie nadal wywiera ogromny wpływ na twórców z całego świata. Bezpośrednie odniesienia do filmu można odnaleźć w pracach rozmaitych artystów, jak chociażby w znakomitym teledysku Massive Attack do utworu „Voodoo in my blood” z udziałem Rosamund Pike. 

Do inspiracji obrazem przyznali się też m.in. Dario Argento, Gaspar Noe czy koreański reżyser Park Chan-wook, którego wampiryczny „Thirst” („Pragnienie”) stanowi swoisty hołd dla ponadczasowego dzieła Żuławskiego.


5 rzeczy, których (być może) nie wiesz o filmowej trylogii Władcy Pierścieni

W tym roku mija 20 lat od premiery pierwszej części „Władcy Pierścieni”. Na planie tak monumentalnej produkcji musiało dochodzić do całego mnóstwa niesamowitych sytuacji. Oto kilka mniej znanych anegdotek związanych z kulisami powstawania filmowej trylogii.

1. Peter Jackson obawiał się o życie Viggo Mortensena

Viggo Mortensen zasłynął ogromnym zaangażowaniem podczas wcielania się w postać Aragorna, co udowodnił chociażby tym, że nawet na moment nie rozstawał się ze swoim wiernym mieczem. Jednak nawet dzierżony non stop oręż to za mało, aby uchronić aktora przed… eksplozją artyleryjskiego niewypału.

Scena, w której Aragorn wygłasza płomienną mowę przed Czarną Bramą Mordoru została sfilmowana na pustyni Rangipo, która wcześniej służyła nowozelandzkiemu wojsku do ćwiczeń bojowych. Cały teren był pełen niewybuchów, dlatego wyznaczono na nim bezpieczny obszar, w obrębie którego miała przebywać ekipa filmowa i aktorzy. Jednak Viggo Mortensen tak wczuł się w postać Aragorna, że żadne granice nie miały dla niego znaczenia. Beztrosko wyjechał na swoim koniu poza strefę, wprawiając Petera Jacksona w autentyczne przerażenie. Reżyser mógł jedynie czekać i modlić się, aby znaleziony przez niego idealny Aragorn nie wyleciał w powietrze. Na szczęście modlitwy zostały wysłuchane i po chwili Mortensen bez żadnego uszczerbku na zdrowiu powrócił do bezpiecznej strefy.

 

2. Sean Bean musiał ratować się ściągawkami

Poprawki dialogów robione na ostatnią chwilę były na planie Władcy Pierścieni codziennością. Dotyczy to też jednej z najbardziej znanych scen podczas narady u Elronda, w której grany przez Seana Beana Boromir spogląda w dół i wygłasza kwestię: „Nie można tak po prostu wejść do Mordoru”. Wykorzystany później w tysiącach memów gest aktora powstał tylko dlatego, że nie miał on czasu nauczyć się na pamięć kwestii wypowiadanych przez swojego bohatera. Nie mając innego wyjścia Bean położył na kolanie ściągawkę z tekstem, na którą zerkał podczas zdjęć, co też zostało uwiecznione na filmowej taśmie.

 

3. Alienacja Andy’ego Serkisa doprowadziła do akcji ratunkowej

Nie tylko Viggo Mortensen dał się w całości pochłonąć odgrywanej przez siebie postaci. Andy Serkis tak mocno wziął sobie do serca samotność Golluma, że praktycznie w ogóle nie socjalizował się z kolegami z planu. Pewnego dnia wybrał się na wyprawę kajakiem po rzece Whanganui, mając za towarzystwo jedynie książkę J.R.R. Tolkiena. Zaplanowana na jedno popołudnie wycieczka skończyła się po trzech dniach i 120 kilometrach. Przemoczonego  i pozbawionego jedzenia aktora uratowali radni z Wellington.

 

4. Nieplanowany couchsurfing Seana Beana I Orlando Blooma

Peter Jaskcon zamierzał zainscenizować jedną z bitew w pobliżu Queenstown w Nowej Zelandii, ale plany pokrzyżowała mu niszczycielska burza, która zalała plan zdjęciowy i uniemożliwiła filmowanie. Zaskoczeni nawałnicą oraz oddzieleni od reszty ekipy Sean Bean i Oralndo Bloom zostali zmuszeni do improwizowanego survivalu. Szczęśliwie trafili na odosobniony dom zamieszkany przez miłą starszą panią, która udzieliła im schronienia. Aktorzy korzystali z jej kanapy i gościnności przez całe cztery dni, aż do przylotu helikopterów ratunkowych.

 

5. Beatlesi też chcieli nakręcić Władcę Pierścieni

Jak wiemy, nigdy do tego nie doszło, ale ślad w postaci swoistego hołdu dla wielkiej czwórki z Liverpoolu pozostał. Jest nim prezent urodzinowy, jaki Peter Jackson otrzymał od aktorów wcielających się w role hobbitów. Sean Astin, Elijah Wood, Dominic Monaghan i Billy Boyd wręczyli reżyserowi zdjęcie przedstawiające całą czwórkę ubraną w filmowe kostiumy, ale stylizowaną na Johna, Paula, Gerorge’a i Ringo z napisem „The Hobbits” na bębnie basowym.


Rozpoczęły się zdjęcia na planie najnowszego filmu Davida Cronenberga

W "Crime of the Future" - swoim pierwszym filmie od 2014 r. - niepokorny reżyser o niezwykle wyrazistym stylu powraca do stylistki s/f i body horroru. Zdjęcia kręcone są w Grecji, a w głównych rolach występują Viggo Mortensen, Kristen Stewart, Léa Seydoux i Scott Speedman.

Udostępniony zarys fabuły jawi się co najmniej niepokojąco, ale w zasadzie to norma w filmach kontrowersyjnego reżysera. Akcja obrazu rozgrywa się w nieodległej przyszłości, w której ludzkość uczy się dostosowywać do syntetycznego otoczenia. Przybierająca nieoczekiwaną postać ewolucja prowadzi do gwałtownej metamorfozy organizmów przedstawicieli naszego gatunku. Podczas gdy niektórzy widzą w zjawisku nazwanym „Syndromem przyspieszonej ewolucji” nieograniczony potencjał , inni próbują je kontrolować. Akcja filmu skupi się wokół postaci Saula Tensera (Viggo Mortensen), znanego performera, którego organizm zaczął wytwarzać zupełnie nowe organy. Z ich usuwania artysta uczynił element swoich przedstawień.

Już ten krótki opis wskazuje, że nowa produkcja, podobnie jak wiele innych dzieł reżysera, spolaryzuje odbiorców i zdecydowanie nie będzie kinem dla każdego. My czekamy z zapartym tchem.

Obraz będzie już czwartą produkcją, do której Cronenberg zaangażował Viggo Mortensena. Wcześniej artyści współpracowali przy „Historii Przemocy” („A History of Violence”), „Wschodnich Obietnicach” (Eastern Promises) oraz „Niebezpiecznej Metodzie” („A Dangerous Method”). W przeciwieństwie do „Crime of the Future” były to jednak filmy wręcz przyziemne, nawet nie zbliżające się do niepokojącego nurtu, którego eksploracja przyniosła Kanadyjczykowi największy rozgłos.

Apetyt fanów, którzy od dawna czekają na nowe dzieło reżysera zaostrza z pewnością fakt, że nadchodząca produkcja będzie oparta na oryginalnym scenariuszu Cronenberga – pierwszym od czasu „eXistenZ” z 1999 roku. Chociaż Kanadyjczyk w ostatnich latach nie często stawał za kamerą, to warto pamiętać, że coraz bardziej aktywny na tym polu jest jego syn, Brandon. W 2020 r. ukazał się nakręcony przez niego „Possesor” – doceniony przez krytyków tytuł, w którym reżyser zgłębia temat transhumanizmu równie intrygująco, jak ojciec.


Taika Waititi stworzy Nowego Flasha Gordona

Pierwsze informacje o tym, że nowozelandzki twórca zamierza zrealizować film o Flashu Gordonie ujrzały światło dzienne jeszcze w 2019 r. Wówczas miał to być pełnometrażowy film animowany. Teraz wiemy jednak, że pierwotna koncepcja uległa zmianie i Waititi nakręci projekt live-action.

Początki Flasha Gordona sięgają lat 30. ubiegłego wieku za sprawą komiksu stworzonego przez Alexa Raymonda. Bohater jest jednak zdecydowanie lepiej znany z filmowej adaptacji Mike’a Hodgesa z 1980 r., w której wystąpił Sam J. Jones, a równie ważną rolę odgrywała muzyka zespołu Queen. Jeżeli nie mieliście okazji zobaczyć i posłuchać tej kultowej space opery lub po prostu chcecie ją sobie odświeżyć, w serwisie Entclick znajdziecie odrestaurowaną wersję w jakości 4K. Lepszej okazji nie będzie.

Zmianę stylistyczną nadchodzącej produkcji ogłosił w rozmowie z portalem „Collider” producent John Davis, podkreślając, że oryginalny Flash Gordon z 1980 r. miał ogromny wpływ na dorastającego Waititi’ego i do dziś stanowi jeden z jego ulubionych filmów. Warto dodać, że o nowej wersji przygód futbolisty mówiło się już od dawna. W 2008 r. ogłoszono, że scenariusz filmu piszą Matt Sazama i Burk Sharpless, natomiast w  2015 informowano, że za jego reżyserię będzie odpowiadał znany m.in. z „Kick-Ass” czy serii „Kingsman” Matthew Vaughn. Faktyczne prace nad produkcją nigdy jednak nie wystartowały.  Miejmy zatem nadzieję, że Waititi będzie tym, który doprowadzi sprawy do końca.

Nowozelandczyk jest dziś niezwykle gorącym i rozchwytywanym nazwiskiem w Holywood. Głośno zrobiło się o nim w 2014 r. za sprawą świetnego mockumentary horroru „Co robimy w ukryciu” („What We Do in the Shadows”). Prawdziwą popularność przyniósł mu jednak „Thor: Ragnarok” z 2017 r., czyli jeden z najlepszych i najbardziej szalonych filmów w całym Marvel Cinematic Universe.

My zdecydowanie polecamy Wam także wcześniejsze dokonania Waititi’ego, a przede wszystkim jego pełnometrażowy debiut „Orzeł kontra Rekin („Eagle” vs. „Shark”) z 2007 r. Prawdziwa nowozelandzka jazda bez trzymanki w najlepszym tego słowa znaczeniu. No i absolutnie genialny Jemaine Clement w roli owładniętego żądzą zemsty Jaroda. Ale nie oszukujmy się, on jest zawsze genialny.