Z wizytą w Adamczysze. Wystawa w Muzeum Historii Polski

Serial "1670" stał się fenomenem, jakiego polski internet dawno nie widział. Błyskotliwe dialogi, absurdalny humor i satyryczne spojrzenie na sarmacką Polskę przyniosły produkcji Netfliksa ogromną popularność.
Teraz świat Jana Pawła Adamczewskiego i jego sąsiadów można zobaczyć na własne oczy. Wszystko za sprawą specjalnej wystawy "Wszyscy jesteśmy z Adamczychy", która na kilka dni zawitała do Muzeum Historii Polski w Warszawie.
Serialowe rekwizyty w murach muzeum
Wystawa, przygotowana przez Netflix we współpracy z Muzeum Historii Polski, to nie lada gratka dla fanów serialu. W holu głównym placówki zebrano oryginalne kostiumy, rekwizyty i elementy scenografii prosto z planu "1670". Można z bliska przyjrzeć się strojom Zofii i Anieli, sprawdzić, z jakich naczyń pijał Jan Paweł, a także poczuć klimat folwarku Adamczewskich.
To jednak nie tylko okazja do zrobienia sobie zdjęcia z serialowymi artefaktami. Ekspozycja została wzbogacona o merytoryczny komentarz historyczny przygotowany przez prof. Michała Kopczyńskiego z Uniwersytetu Warszawskiego. Dzięki niemu zwiedzający mogą dowiedzieć się, ile prawdy historycznej kryje się w komediowej wizji twórców. plansze edukacyjne w przystępny sposób tłumaczą realia życia w XVII wieku, poruszając takie tematy jak moda, zdrowie, religijność czy innowacje, o których marzył pan na Adamczysze.
Świętowanie nowego sezonu
Organizacja wystawy zbiega się z premierą drugiego sezonu serialu, która miała miejsce 17 września. To część większej akcji promocyjnej. Oprócz samej ekspozycji Netflix zorganizował również "Dożynki Królewskie 1670" – specjalne wydarzenie plenerowe, na którym pojawili się aktorzy i twórcy odpowiedzialni za sukces produkcji.
Informacje praktyczne:
- Muzeum Historii Polski, ul. Gwardii 1, Warszawa
- Wystawa jest dostępna od 17 do 21 września 2025 roku.
- Wstęp na wystawę jest bezpłatny.
Nie tylko maski hokejowe i dynie. Polskie oblicze grozy, które warto nadrobić na Halloween

Halloween zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim maratony filmowe pełne upiorów, potworów i psychopatycznych morderców. Zanim jednak po raz kolejny sięgniecie po amerykańską klasykę, warto zwrócić wzrok w stronę rodzimego podwórka.
Polskie kino grozy, choć nie tak liczne jak jego zachodni kuzyni, ma swoją unikalną historię i potrafi zaskoczyć gęstym klimatem, oryginalnymi pomysłami i specyficznym, słowiańskim duchem.
Groza w cieniu cenzury
Tworzenie kina gatunkowego w PRL-u nie było zadaniem łatwym. Horror, jako forma czystej rozrywki, często musiał być przemycany pod płaszczykiem dramatu psychologicznego, kostiumowego czy artystycznej wizji. Mimo to właśnie w tamtych latach powstały dzieła, które do dziś stanowią fundament polskiej grozy.
Jednym z pierwszych ważnych tytułów był "Lokis. Rękopis profesora Wittembacha" (1970) w reżyserii Janusza Majewskiego. To adaptacja noweli Prospera Mériméego, która zamiast na tanich sztuczkach, buduje napięcie na niedopowiedzeniach i gotyckiej atmosferze. Opowieść o człowieku z niedźwiedzią naturą to pokaz, jak z klasą można straszyć, czerpiąc z literackich wzorców.
Zaledwie dwa lata później Andrzej Żuławski stworzył "Diabła" (1972) – film tak obrazoburczy i brutalny, że na premierę czekał aż 16 lat. To horror historyczny, którego akcja dzieje się w trakcie rozbiorów, ale tak naprawdę jest mroczną metaforą wydarzeń z marca 1968 roku. Szaleństwo, przemoc i gęsta, oniryczna atmosfera sprawiają, że seans jest przeżyciem intensywnym i niepokojącym.
Prawdziwym przełomem okazała się jednak "Wilczyca" (1983) Marka Piestraka. Film o hrabinie, która po śmierci wraca pod postacią wilkołaczycy, by mścić się na swoich oprawcach, stał się absolutnym hitem. Dziś może nieco trącić myszką, ale jego siła tkwi w unikalnym połączeniu horroru, romansu i opowieści o polskiej szlachcie. To pozycja obowiązkowa i symbol kina grozy lat 80. Dekadę tę dopełniło "Medium" (1985) Jacka Koprowicza – sprawnie zrealizowany thriller okultystyczny, który udowodnił, że polscy twórcy potrafią bawić się gatunkowymi konwencjami.
Odrodzenie po latach posuchy
Lata 90. i początek nowego milenium to czas, w którym polskie kino grozy praktycznie nie istniało. Dopiero druga dekada XXI wieku przyniosła renesans, za który w dużej mierze odpowiada tragicznie zmarły Marcin Wrona i jego film "Demon" (2015). To opowieść o weselu, podczas którego pan młody zostaje opętany przez dybuka – duszę z żydowskich wierzeń. Film zebrał fantastyczne recenzje na całym świecie, udowadniając, że polski folklor i historia są niewyczerpanym źródłem inspiracji dla nowoczesnego horroru. To kino inteligentne, z drugim dnem i fenomenalną rolą Itaya Tirana.
Nowa fala: slashery i horrory religijne
Ostatnie lata to prawdziwa eksplozja różnorodności. Twórcy przestali bać się czystego gatunku, czego najlepszym przykładem jest "W lesie dziś nie zaśnie nikt" (2020) Bartosza M. Kowalskiego. Pierwszy polski slasher, wyprodukowany dla platformy Netflix, to świadoma zabawa z amerykańską konwencją. Mamy tu grupę nastolatków uzależnionych od technologii, obóz w głuszy i zdeformowanych morderców. Film, choć dzielił opinie, otworzył drzwi dla bardziej komercyjnego i odważnego kina grozy w Polsce.
Najnowsze produkcje pokazują, że twórcy chętnie eksplorują kolejne podgatunki. "Ostatnia wieczerza" (2022) Bartosza M. Kowalskiego to przykład horroru klasztornego, który czerpie z estetyki włoskich mistrzów i motywów religijnych. Akcja osadzona w odizolowanym klasztorze w latach 80. pozwala na budowanie gęstego, dusznego klimatu.
Polskie kino grozy ma do zaoferowania znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. Od gotyckich opowieści, przez polityczne metafory, po nowoczesne slashery. To idealny moment, by w halloweenowy wieczór dać mu szansę i przekonać się, że strach ma także polskie imię.
Wróg Batmana, którego "nigdy nie pokazano w filmie". Matt Reeves uchyla rąbka tajemnicy

Czekanie na kontynuację "Batmana" Matta Reevesa to dla wielu fanów DC sprawa najwyższej wagi. Produkcja z 2022 roku odświeżyła postać Mrocznego Rycerza, a teraz cała uwaga skupia się na sequelu. Reżyser niedawno podzielił się kilkoma informacjami na temat scenariusza i, co najważniejsze, procesu wyboru nowego przeciwnika dla bohatera granego przez Roberta Pattinsona.
Matt Reeves, goszcząc w podcaście "Happy Sad Confused" Josha Horowitza, potwierdził, że scenariusz do "The Batman - Part II" jest już gotowy. Oczywiście, prowadzący próbował wydobyć z reżysera nazwisko nowego antagonisty, jednak Reeves pozostał niewzruszony. Nie zdradził tożsamości postaci, ale podzielił się kluczową informacją dotyczącą jej filmowej historii.
Chodzi o postać, która "nigdy tak naprawdę nie została przedstawiona w filmie".
To stwierdzenie natychmiast uruchomiło falę spekulacji wśród fanów, którzy próbują odgadnąć, kto z bogatej galerii łotrów DC Comics został wybrany.
Inspiracje spoza komiksów
Reeves opowiedział również o procesie twórczym, który doprowadził do wyboru właśnie tego konkretnego wroga. Razem ze współscenarzystą, Mattsonem Tomlinem, dogłębnie analizowali komiksowe archiwa, ale nie ograniczali się tylko do nich.
Jak przyznał reżyser, obejrzeli wspólnie wiele filmów, i to nie tylko tych, których akcja mogłaby rozgrywać się w Gotham. Sugeruje to, że inspiracji dla nowej postaci szukano w różnych gatunkach i konwencjach filmowych, co może zapowiadać świeże podejście do materiału źródłowego.
Co już wiadomo o "The Batman - Part II"?
Mimo że szczegóły fabuły są trzymane w ścisłej tajemnicy, kilka faktów jest już potwierdzonych. Premiera filmu zaplanowana jest na 1 października 2027 roku. W swoich rolach powrócą Robert Pattinson jako Batman, Jeffrey Wright jako Jim Gordon, Andy Serkis jako Alfred Pennyworth oraz Colin Farrell jako Pingwin, którego historię rozwija obecnie serial "Pingwin".
Reeves podchodzi do kwestii poufności bardzo poważnie. Zdradził, że aby uniknąć przecieków, scenariusz jest przechowywany w specjalnej walizce zamykanej na zamek z kodem. To pokazuje, jak bardzo twórcy chcą zaskoczyć widzów w dniu premiery.
Wyciekł zarys fabuły „Krainy Lodu 3”

W sieci zawrzało po tym, jak pojawiły się pierwsze, nieoficjalne informacje na temat fabuły wyczekiwanej trzeciej części „Krainy Lodu”. Wszystko wskazuje na to, że w Arendelle szykują się wielkie zmiany – od królewskiego ślubu po pojawienie się zupełnie nowego członka rodziny.
Informacje pochodzą z chińskiego serwisu społecznościowego WeChat, gdzie na oficjalnym profilu Disneya miał pojawić się krótki opis fabuły. Zgodnie z tłumaczeniem, które obiegło internet za sprawą użytkownika X (dawniej Twitter) The Hollywood Handle, historia ma wyglądać następująco:
W tym nowym rozdziale bądź świadkiem ślubu stulecia w Arendelle. Królowa Anna stanie na ślubnym kobiercu, by następnie dołączyć do Elsy w nowej, magicznej podróży pełnej nieznanych wyzwań. A co jeszcze bardziej ekscytujące: królewska rodzina wkrótce powita tajemniczego, nowego członka!
Informacje (nie do końca) pewne
Chociaż opis brzmi intrygująco, warto podchodzić do niego z rezerwą - sam Disney nie potwierdził tych rewelacji, ale też nie ma w tym nic zaskakującego. Dodatkowo, prace nad filmem są na wczesnym etapie. Josh Gad, podkładający głos Olafowi, potwierdził, że nagrania dialogów jeszcze się nie rozpoczęły. Oznacza to, że scenariusz wciąż może ulec znaczącym zmianom, co miało miejsce w przypadku obu poprzednich części serii.
Nowa postać, czyli kto?
Sformułowanie „tajemniczy nowy członek rodziny" natychmiast uruchomiło wyobraźnię fanów. Czy może chodzić o dziecko Anny i Kristoffa? A może o dawno zaginionego krewnego?
Pomysł na odnalezionych członków rodziny nie jest w uniwersum „Krainy Lodu” niczym nowym. W serialu „Dawno, dawno temu” („Once Upon a Time”) wprowadzono postać ciotki Anny i Elsy – oryginalnej Królowej Śniegu. Warto jednak zaznaczyć, że ta historia nigdy nie była oficjalną częścią filmowego kanonu Disneya.
Niektórzy fani z pewnością liczą na potwierdzenie popularnej teorii, według której Tarzan jest zaginionym bratem sióstr z Arendelle. Choć twórcy niegdyś przyznali, że bawili się tym pomysłem, różnice czasowe między obiema historiami czynią go mało prawdopodobnym. Bardziej realne wydaje się pojawienie kogoś ze strony ojca sióstr lub magicznej strony ich matki.
Na oficjalne potwierdzenie tych informacji przyjdzie nam jeszcze poczekać. Premiera „Krainy Lodu 3” zaplanowana jest na 24 listopada 2027 roku.
„Straszny film 6” weźmie na celownik hity ostatnich lat

Marlon Wayans, znany z roli Shorty’ego Meeksa w serii „Straszny film”, podczas promocji nowego horroru sportowego „Him” (w kinach od 19 września), uchylił rąbka tajemnicy na temat swojego następnego projektu.
Będzie nim „Straszny film 6”, przy którym ponownie połączy siły z braćmi, Keenenem Ivorym i Shawnem, by wspólnie napisać scenariusz. W rozmowie z portalem ComicBook.com zdradził, które horrory mogą spodziewać się parodii.
Z czego pośmieją się twórcy?
Na liście potencjalnych ofiar nowej odsłony cyklu znalazło się sporo głośnych tytułów z ostatnich lat. Wayans wymienił między innymi:
Jestem fanem całego gatunku. Coś z 'Koszmaru minionego lata' na pewno się tam znajdzie. Franczyza 'Krzyk' to zawsze świetny materiał. Myślę, że 'Heretic' to był wspaniały film. Do tego 'Longlegs', 'Uciekaj!', 'Nie!'. Jest tak wiele znakomitych horrorów, z których możemy czerpać, że planujemy sobie poużywać. A, i jeszcze 'Sinners'.
Lista jest oczywiście znacznie dłuższa. Jeśli twórcy wezmą pod uwagę horrory, które powstały w ciągu ostatnich 25 lat, katalog jest ogromny. Od popularnych serii jak „To” czy „Obecność”, po produkcje z nurtu „elevated horror”, jak „The Witch” czy „Dziedzictwo. Hereditary”. Scenarzyści mają przed sobą szeroki wybór filmów grozy, które mogą wykorzystać w swoim scenariuszu.
Czy „Straszny film 6” ma szansę u dzisiejszej widowni?
Próba odtworzenia ducha oryginalnych filmów z pewnością będzie dla braci Wayans sporym wyzwaniem. Widownia ewoluowała – pewne żarty wciąż działają, ale inne będą wymagały modyfikacji. Komedie oparte na kulturze palenia marihuany nie mają już takiej siły przebicia jak kiedyś, a całość może przyjąć ton bardziej wrażliwy kulturowo, chociaż wnioskując z poprzednich 5 części, twórcy mogą wręcz celowo 'drażnić" publiczność w tym zakresie.
Vesemir z nową twarzą. Kto zastąpi Kima Bodnię w 4. sezonie Wiedźmina?

Informacje napływające z planu 4. sezonu "Wiedźmina" przynoszą kolejną dużą zmianę obsadową. Po głośnym odejściu Henry'ego Cavilla, twórcy musieli znaleźć zastępstwo dla innego kluczowego aktora. Jak donosi portal Redanian Intelligence, postać Vesemira, mentora Geralta, zostanie obsadzona na nowo w nadchodzących sezonach.
Rolę po Kimie Bodnii, który opuścił produkcję pod koniec 2024 roku, przejmie Peter Mullan. To szkocki aktor znany z wielu charakterystycznych ról. Mullan był nominowany do nagrody Emmy za występ w miniserialu "Tajemnice Laketop" i ma na koncie udział w takich produkcjach jak "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy", "Westworld" czy "Ozark". Jego doświadczenie i charyzma mogą wnieść nową energię do postaci doświadczonego wiedźmina.
Dlaczego Bodnia odchodzi z serialu?
Oficjalnym powodem odejścia Kima Bodnii są konflikty w harmonogramie. Przedstawiciel aktora w rozmowie z portalem RadioTimes potwierdził, że jego kalendarz zdjęciowy nie pasował do harmonogramu produkcji 4. sezonu "Wiedźmina". Nie ujawniono jednak, który projekt kolidował z pracami na planie serialu Netflixa. W odróżnieniu od owianego tajemnicą odejścia Henry'ego Cavilla, w tym przypadku fani otrzymali przynajmniej klarowne wyjaśnienie.
Czwarty sezon "Wiedźmina", w którym w roli Geralta z Rivii zadebiutuje Liam Hemsworth, ma pojawić się na platformie Netflix już niedługo. Choć dokładna data nie została jeszcze potwierdzona, premiera planowana jest na końcówkę października 2025 roku.
Jakimś cudem Porywacz powrócił. Zwiastun „Czarnego Telefonu 2”

Studio Universal Pictures opublikowało nowy zwiastun filmu „Czarny Telefon 2”, który zapowiada nadprzyrodzony powrót Porywacza. Fantastyczny element nie jest niczym nowym dla tej serii – w końcu oryginał opierał się na rozmowach z duchami poprzednich ofiar. Wygląda jednak na to, że tym razem to Porywacz "wydzwania", ale bezpośrednio do Gwen w jej snach.
Porywacz jak Freddy Krueger
Skojarzenia z Freddym Kruegerem nasuwają się same, zwłaszcza gdy Porywacz zastanawia się na głos, co może oznaczać śmierć we śnie dla jego niedoszłej ofiary. Nowy materiał wideo nie pozostawia złudzeń – kontynuacja stawia na jeszcze gęstszą i bardziej oniryczną atmosferę grozy.
W obsadzie „Czarnego Telefonu 2” zobaczymy zarówno znajome, jak i nowe twarze. Na ekran powracają Miguel Mora i Madeleine McGraw. Dołączają do nich między innymi Demián Bichir („Zakonnica”), Arianna Rivas, Jeremy Davies („Lost”) oraz Maev Beaty („Bo się boi”).
Wątpliwości reżysera
Chociaż sukces pierwszej części sprawił, że kontynuacja wydawała się formalnością, reżyser Scott Derrickson początkowo miał spore wątpliwości. Film z 2022 roku był dla niego formą zamknięcia pewnych osobistych doświadczeń z dzieciństwa i pozwalał ruszyć dalej. Wszystko zmieniło się, gdy autor opowiadania, Joe Hill, przedstawił mu nowy, intrygujący pomysł na rozwinięcie tej historii.
Przed powrotem do świata „Czarnego Telefonu” Derrickson zajął się jednak wysokobudżetową produkcją science-fiction „The Gorge” dla Apple, z Anyą Taylor-Joy i Milesem Tellerem w rolach głównych. Ta przerwa okazała się kluczowa. Dzięki niej młodzi aktorzy z pierwszej części zdążyli dorosnąć, co pozwoliło przenieść akcję sequela ze szkoły podstawowej do liceum. Sam reżyser przyznał, że ta zmiana była dla niego ekscytująca:
Pomysł na sequel, który byłby horrorem "licealnym", tak jak pierwszy film był horrorem osadzonym w realiach gimnazjum, wydał mi się ekscytujący. Nigdy wcześniej nie zrobiłem prawdziwego horroru w tej kategorii.
Wygląda na to, że Porywacz zamierza nawiedzać sny widzów już tej jesieni. Premiera filmu „Czarny Telefon 2” w kinach zaplanowana jest na 17 października.
Nowy "Toksyczny mściciel" to krwawa jatka i komedia w jednym

Po długim oczekiwaniu remake kultowego klasyka Tromy w końcu trafił na ekrany, a pierwsze reakcje są jednoznacznie entuzjastyczne.
"The Toxic Avenger" zbiera bardzo dobre oceny zarówno od krytyków, jak i od widzów. Na portalu Rotten Tomatoes film może pochwalić się wynikiem 83% pozytywnych recenzji, a opinie fanów zdają się potwierdzać, że na tę premierę warto było czekać.
Wielu widzów podkreśla, że nowa wersja z powodzeniem "dorównuje szaleństwu oryginału", jednocześnie będąc "godnym następcą w uniwersum Toxic Avengera". Warto przypomnieć, że historia Toxiego rozpoczęła się w 1984 roku i doczekała się kilku kontynuacji, w tym "Citizen Toxie: The Toxic Avenger IV" z 2000 roku.
O czym opowiada nowy "Toxic Avenger"?
Za reżyserię odświeżonej wersji odpowiada Macon Blair. W roli głównej występuje Peter Dinklage, który wciela się w Winstona Gooze'a, uciśnionego woźnego. Jego życie zmienia się diametralnie po tragicznym wypadku z toksycznymi odpadami, w wyniku którego przechodzi transformację staje do walki z bezwzględnymi korporacjami i skorumpowanymi siłami zagrażającymi jego synowi, przyjaciołom i całej społeczności.
W obsadzie znaleźli się również Jacob Tremblay ("Doktor Sen") jako syn Winstona, Kevin Bacon jako zdeprawowany biznesmen oraz Elijah Wood w roli jego syna. Co ciekawe, w kostium Toxiego wciela się Luisa Guerreiro, a Peter Dinklage użycza postaci swojego głosu. Jeden z użytkowników Rotten Tomatoes, Alejandro A, napisał w swojej recenzji:
Ten film ma idealną dawkę gore, tandetnego humoru i klimatu kina niskobudżetowego, a wszystko to z udziałem znakomitej obsady. Doceniam bezkompromisowe podejście do historii.
Hołd dla oryginału i powiew świeżości
"The Toxic Avenger" to produkcja, która jest jednocześnie tandetna, kampowa, przezabawna i wciągająca. Twórcy oddają hołd oryginałowi, serwując jednocześnie coś świeżego dla nowej publiczności. To film, który najlepiej ogląda się w kinie, w gronie widzów gotowych śmiać się z jego prostego humoru, przesadzonej dawki gore i anarchicznej zabawy.
Niektórzy recenzenci określają go jako "tandetny, przezabawny i ujmujący film klasy B", a inni już teraz domagają się kolejnych części. Przyszłość serii zależy oczywiście od wyników finansowych nowej wersji, więc na ten moment pozostaje nam czekać na oficjalne informacje.
Misja: Hollywood. Czy Paramount przeniesie Call of Duty na wielki ekran?

Jedna z najpopularniejszych serii gier wideo wszech czasów może wreszcie doczekać się filmowej adaptacji.
Według informacji portalu Puck, studio Paramount prowadzi rozmowy w sprawie nabycia praw do marki Call of Duty z zamiarem stworzenia filmu aktorskiego. Na razie nic nie jest jeszcze przesądzone, ale wydaje się, że wytwórnia jest na dobrej drodze do dodania kolejnego potencjalnego hitu do swojego portfolio. Po udanym starcie franczyzy Sonic the Hedgehog, Paramount chce powtórzyć ten sukces z jedną z najlepiej sprzedających się gier akcji w historii.
Wybór materiału źródłowego jest ogromny – seria liczy ponad 20 głównych odsłon. Pozostaje więc pytanie, czy studio zdecyduje się na adaptację konkretnej części, czy też postawi na zupełnie nową historię osadzoną w tym uniwersum.
Nowa strategia Paramount
Po fuzji ze Skydance i zmianach w kierownictwie, Paramount podejmuje odważne kroki, aby wzmocnić swój katalog nadchodzących produkcji. Od podpisania dużej umowy z braćmi Duffer (twórcami Stranger Things), po ponowne zainteresowanie rozwojem filmów z uniwersum Star Trek, wytwórnia wyraźnie chce zaznaczyć swoją obecność na dużym ekranie. Przejęcie praw do Call of Duty nie tylko wzmocniłoby jej pozycję w wyścigu o uwagę widza, ale również otworzyłoby drzwi do stworzenia zupełnie nowej franczyzy. Seria gier od dawna znana jest z angażowania gwiazd filmowych do kluczowych ról, co mogłoby ułatwić Paramount rekrutację znanych nazwisk do aktorskiej obsady.
Długa droga Call of Duty do kina
Próby przeniesienia Call of Duty na ekran trwają od lat. W 2018 roku ogłoszono plany stworzenia filmu w ramach inicjatywy Activision, mającej na celu rozszerzenie marki na nowe media. Za kamerą miał stanąć Stefano Sollima, reżyser Sicario 2: Soldado, a scenariusz pisał Scott Silver (Joker). Mimo braku zakontraktowanych aktorów, projekt nabierał tempa, a start produkcji planowano na 2019 rok. W przygotowaniu był nawet sequel, do którego scenariusz miał napisać Joe Robert Cole (Czarna Pantera).
Jednak w 2020 roku Sollima ujawnił, że Activision postanowiło odłożyć projekt na półkę. W jednym z wywiadów powiedział:
Cóż, film Call of Duty pozostał w zawieszeniu... Napisaliśmy scenariusz ze Scottem Silverem i, powiedzmy, że pomysł rozszerzenia uniwersum... nie jest już (w tej chwili) priorytetem przemysłowym grupy, czyli Activision... Więc, mówiąc trywialnie, utknął w martwym punkcie, co w Ameryce zdarza się dość często.
Nowe rozdanie - stare pomysły?
Chociaż w 2022 roku pojawiły się plotki o możliwym zaangażowaniu Dwayne'a Johnsona, projekt pozostawał w uśpieniu. Jeśli Paramount ostatecznie przejmie prawa, nie jest jasne, czy studio zdecyduje się na powrót twórców związanych z wersją z 2018 roku. Mówiło się, że film w reżyserii Sollimy miał opowiadać oryginalną historię. To może się jednak zmienić, zwłaszcza że fani serii od dawna domagają się adaptacji niezwykle popularnych podserii Modern Warfare oraz Black Ops. Na razie pozostaje czekać na oficjalne potwierdzenie ze strony studia.
Zapomniany film z uniwersum Gwiezdnych wojen powraca?

Świat Gwiezdnych wojen przechodzi zmiany. Lucasfilm przygotowuje się do powrotu sagi na wielki ekran po siedmioletniej przerwie – w 2026 roku z filmem "The Mandalorian & Grogu", a rok później z "Starfighter" Shawna Levy'ego z Ryanem Goslingiem.
Tymczasem chodzą plotki, że projekt, który od dawna uważano za skasowany, może niespodziewanie powrócić.
Niespodziewany powrót "Rogue Squadron"?
W ostatnich latach wiele zapowiadanych projektów ze świata Gwiezdnych wojen pojawiało się i znikało. Filmy Taiki Waititiego, Riana Johnsona czy Patty Jenkins trafiały na listę planów, by potem z niej zniknąć. Wygląda jednak na to, że ostatni z wymienionych tytułów może ponownie znaleźć się w harmonogramie przyszłych premier.
Minęło już pięć lat, odkąd ogłoszono, że Patty Jenkins, reżyserka "Wonder Woman", stanie za sterami "Rogue Squadron". Film miał trafić do kin w grudniu 2023 roku. Pandemia spowodowała jednak liczne opóźnienia, a w 2022 roku Disney ostatecznie usunął produkcję ze swojego kalendarza premier, co w branży odebrano jako skasowanie projektu.
Na początku 2024 roku, w rozmowie z portalem Collider, Jenkins niespodziewanie wspomniała, że ponownie pracuje nad swoim filmem osadzonym w uniwersum Gwiezdnych wojen. Od tamtej pory nie pojawiły się żadne oficjalne informacje, a szefowa Lucasfilm, Kathleen Kennedy, nie wspominała o "Rogue Squadron" w żadnym z ostatnich wywiadów. Teraz jednak, według insidera Daniela Richtmana, projekt faktycznie wrócił do gry. Co więcej, do fazy rozwoju miał trafić jeszcze jeden, niezatytułowany na razie film, choć na temat obu produkcji brakuje jakichkolwiek szczegółów.
Co słychać w odległej galaktyce?
Od premiery "Skywalker. Odrodzenie" w 2019 roku, franczyza Gwiezdnych wojen rozwijała się wyłącznie na platformie Disney+, gdzie seriale takie jak "The Mandalorian", "Ahsoka" czy "Andor" stały się nową twarzą sagi. Teraz Kathleen Kennedy dąży do tego, by Gwiezdne wojny na stałe wróciły do kin. Okazuje się to jednak trudniejsze, niż pierwotnie zakładano – większość reżyserów rezygnuje z projektów lub ich prace utykają na etapie rozwoju.
Film "The Mandalorian & Grogu" jest już ukończony i z pewnością trafi na ekrany w przyszłym roku, a "Starfighter" Shawna Levy'ego również wydaje się być na dobrej drodze. Inne produkcje, takie jak "Dawn of the Jedi" Jamesa Mangolda, utknęły w miejscu, powrót Daisy Ridley jako Rey Skywalker w filmie o Nowym Zakonie Jedi został opóźniony, a do listy potencjalnych tytułów dołączył projekt Simona Kinberga.
Czy "Rogue Squadron" Patty Jenkins w końcu wzbije się w powietrze? A może za kolejne pięć lat wciąż będziemy dyskutować o tych samych, niezrealizowanych planach? Czas pokaże. Fani reżyserki mogą mieć nadzieję, że tym razem projekt dotrze do mety, ale na razie warto podchodzić do tych doniesień z rezerwą.
