Oscarowy Adam Sandler?

Gwiazdor "Happy Gilmore", Adam Sandler, może być na prostej drodze do oscarowej chwały. Uwielbiany aktor i komik ponownie nawiąże współpracę z Netflixem, który podobno zamierza intensywnie promować Sandlera do rozważenia przez Akademię.
"Jay Kelly", reżyserowany przez nominowanego do Oscara twórcę "Marriage Story", Noaha Baumbacha, to komedia o przyjacielach, granych przez Sandlera i George'a Clooneya, odkrywających na nowo swojego młodzieńczego ducha podczas burzliwego spotkania po latach. Pierwsze opinie z wczesnego pokazu już się pojawiły. Branżowe źródła, dziennikarze i raporty z testowych pokazów twierdzą, że Sandler kradnie show w "Jay Kelly", a gwiazdor "Billy Madison" może odgrywać najlepszą rolę w swojej karierze. Jak czytamy na World of Wheel:
Zobaczyłem wczesny pokaz 'Jay Kelly'. Po seansie powszechna opinia wśród widowni była taka, że Sandler skradł cały film. Jest zabawny, wzruszający i bardzo smutny jako żałosna postać, a jego chemia z Clooneyem jest naprawdę dobra. To być może najbardziej, jak kiedykolwiek 'rozciągnął' swoje aktorskie możliwości. Nie wiedziałem, że ma w sobie potencjał do takiej roli.
Obok Adama Sandlera i George'a Clooneya, "Jay Kelly" może pochwalić się gwiazdorską obsadą, w której znaleźli się Laura Dern, Billy Crudup, Riley Keough, Jim Broadbent, Jamie Demetriou, Isla Fisher, Greta Gerwig, Eve Hewson, Stacy Keach, Emily Mortimer i wielu innych. Film nie ma jeszcze ustalonej konkretnej daty premiery.
Sandler - nie tylko komik
Choć nadal najbardziej znany z komedii takich jak "Happy Gilmore", "The Waterboy", "The Wedding Singer", "Big Daddy", "Murder Mystery", serii "Grown Ups" i innych, "Jay Kelly" nie byłby pierwszym razem, gdy aktor zachwyca dramatyczną rolą. Sandler wcześniej wzbudził oscarowe spekulacje swoją intensywnie chaotyczną kreacją w kryminalnym dramacie A24 i Netflixa "Uncut Gems". Aktor znakomicie sprawdził się również w takich produkcjach jak "Punch-Drunk Love", "The Meyerowitz Stories", "Funny People" oraz niedawnym dramacie science fiction "Spaceman".
Powrót do korzeni z "Happy Gilmore 2"
Zanim zobaczymy Sandlera w "Jay Kelly", aktor powróci na znajome terytorium w długo wyczekiwanej komediowej kontynuacji "Happy Gilmore 2". Pierwszy "Happy Gilmore" z 1996 roku opowiada o hokeiście z wybuchowym temperamentem, który odkrywa w sobie talent do golfa.
Sequel, który ma trafić na Netflixa 25 lipca, oznacza ponowne spotkanie Sandlera z reżyserem "Murder Mystery", Kyle'em Newacheckiem.
W obsadzie pojawią się również znajome twarze, w tym Julie Bowen jako Virginia Venit, Dennis Dugan jako Doug Thompson, Christopher McDonald jako Shooter McGavin i Ben Stiller jako Hal L. Do obsady dołączyli także Bad Bunny, Kym Whitley, Kid Cudi, Margaret Qualley, Benny Safdie oraz cała plejada golfowych supergwiazd.
Nie będzie amerykańskich filmów w Chinach?

W odpowiedzi na cła nałożone na Chiny przez administrację Donalda Trumpa, CFA (China Film Administration) potwierdziła niepokojące dla Hollywood informacje - Chiny oficjalnie ogłosiły ograniczenie liczby amerykańskich filmów dystrybuowanych na tamtejszym rynku.
CFA wydała oświadczenie w odpowiedzi na pytania dziennikarzy dotyczące wpływu podwyższonych ceł na import amerykańskich filmów do Chin:
W odpowiedzi na niedawne pytanie dziennikarza, czy dodatkowe cła nałożone przez Stany Zjednoczone na Chiny wpłyną na import amerykańskich filmów, rzecznik Narodowej Administracji Filmowej stwierdził, że błędna decyzja rządu USA o nadużywaniu ceł wobec Chin nieuchronnie dodatkowo zmniejszy przychylność krajowej publiczności wobec amerykańskich produkcji.
W dalszej części oświadczenia ujawniono, że Chiny "umiarkowanie zmniejszą" liczbę dystrybuowanych filmów ze Stanów Zjednoczonych, jednocześnie przestrzegając zasad rynkowych. Decyzja ta stanowi poważny cios dla Hollywood, gdyż chiński rynek przyczynił się do astronomicznych wyników kasowych wielu hollywoodzkich produkcji, w tym filmów z uniwersum MCU, franczyzy "Avatar" Jamesa Camerona, serii "Szybcy i wściekli" oraz niedawnego hitu "A Minecraft Movie".
W oświadczeniu czytamy również, że:
Będziemy przestrzegać zasad rynkowych, szanować wybory widowni i umiarkowanie redukować liczbę importowanych amerykańskich filmów. Chiny są drugim największym rynkiem filmowym na świecie. Zawsze stosowaliśmy politykę wysokiego poziomu otwarcia na świat zewnętrzny i będziemy wprowadzać więcej doskonałych filmów z całego świata, aby sprostać wymaganiom rynku.
Zaskoczenie dla chińskich kin
Globalna wojna handlowa prowadzona przez administrację Donalda Trumpa nieoczekiwanie zwolniła tempo, gdy prezydent USA wstrzymał podwyżki ceł dla wszystkich krajów z wyjątkiem Chin. Oświadczenie CFA pojawiło się w następstwie doniesień i spekulacji, że Chiny rozważają całkowity zakaz lub ograniczenie dystrybucji amerykańskich filmów w chińskich kinach. Według magazynu The Hollywood Reporter, poprzednia umowa handlowa zobowiązywała Chiny do "dystrybucji 34 zagranicznych filmów rocznie na zasadach podziału przychodów, z zezwoleniem dla zagranicznych studiów na 25-procentowy udział w sprzedaży biletów".
Źródło podaje również, że nagłe zagrożenie redukcją zaskoczyło "wiele osób w chińskim przemyśle filmowym, szczególnie lokalnych dystrybutorów". Zmiana stawia pod znakiem zapytania nadchodzące premiery, takie jak "Thunderbolts" Disneya i Marvela.
Raport dodaje, że dystrybutorzy:
z optymizmem oczekują pozytywnych wiadomości na temat innych nadchodzących amerykańskich premier, w tym filmu wyścigowego 'F1' firmy Apple z Bradem Pittem w roli głównej.
Konsekwencje dla globalnego rynku filmowego
Ta zmiana z pewnością będzie ciosem zarówno dla amerykańskiego, jak i chińskiego box office'u, ponieważ - tak jak na całym świecie - kina w obu krajach nadal zmagają się z konsekwencjami pandemii COVID-19, strajków w branży filmowej oraz trwających nacisków ekonomicznych.
Chiński rynek filmowy, jako drugi największy na świecie, stanowi kluczowy element w globalnej strategii dystrybucyjnej hollywoodzkich studiów. Ograniczenie dostępu do tego rynku może znacząco wpłynąć na ogólne przychody z dystrybucji międzynarodowej, zmuszając producentów do przemyślenia strategii finansowania i marketingu swoich największych produkcji.
Liam Drebin, morderczy Skarsgard i nowy Wes Anderson

Mijający tydzień uraczył nas zdrową porcją zwiastunów.
Nowa odsłona "Nagiej broni", ostatni rozdział "Mission: impossible" i najnowszy, klasycznie Andersonowski "The Phoenician Scheme" właśnie wjechały ze zwiastunami i wydaje się, że czego jak czego, ale igrzysk na pewno nam nie zabraknie.
Murderbot od Apple TV+
Oparty na nagradzanej, bestsellerowej serii Marthy Wells, Murderbot opowiada historię robota, który szuka sensu życia.
W technologicznie zaawansowanej przyszłości robot, skonstruowany do zapewniania bezpieczeństwa ludzi (Alexander Skarsgård), potajemnie zyskuje wolną wolę. Aby pozostać w ukryciu, niechętnie dołącza do nowej misji ochrony naukowców na niebezpiecznej planecie, mimo że jedyne, czego chce, to oglądać opery mydlane.
Premiera Murderbota zaplanowana jest na 16 maja.
The Phoenician Scheme
Wes Anderson tym razem opowie nam historię Zsa Zsa Kordy - bogatego biznesmena, który zdecydowanie nie powinien latać.
Anderson jak zwykle dostarczy absurd, wizualne zachwyty i absolutnie genialną obsadę, na którą tym razem złożą się: Benicio del Toro, Mia Threapleton, Riz Ahmed, Tom Hanks, Bryan Cranston, Mathieu Amalric, Richard Ayoade, Jeffrey Wright, Scarlett Johansson, Benedict Cumberbatch, Rupert Friend i Hope Davis.
Premiera w kinach zaplanowana jest na 30 maja.
Mission: Impossiblle - The Final Reckoning
Po blisko 30 latach franczyza niewykonalnych misji dobiega końca.
Ostatnia (planowo) misja Toma Cruisa pojawi się w kinach 23 maja.
Love Death + Robots Volume F***
Netflix zapowiedział 10 kolejnych odcinków animowanej serii, które na platformie pojawią się 15 maja.
Naga broń
Czy Liam Neeson da radę dorównać Leslie Nielsenowi?
W komentarzach do zwiastuna oczywiście widać sporo hejtu, bo żyjemy w czasach, kiedy uwielbiamy krytykować rzeczy, których nie znamy, muzykę, której nie słyszeliśmy i filmy, których nie widzieliśmy. Neeson ma potencjał, bo poza tym, że jest po prostu dobrym aktorem, to dodatkowo - tak jak Nielsen - ma twarz, która absolutnie nie powinna pasować do tej roli. Czy on sam podoła legendzie, a scenarzyści unikalnemu humorowi, za który kochana jest oryginalna seria, zobaczymy 1 sierpnia.
Death Stranding ma reżysera

Dobre wiadomości dla fanów Death Stranding! Hideo Kojima i A24 rozpoczęli prace nad filmową adaptacją gry z 2018 r.
Złożona, emocjonalna, postapokaliptyczna historia, w której wystąpili Norman Reedus i Léa Seydoux zostanie przedstawiona przez Michaela Sarnoskiego.
Reżyser z wizją
Jak podaje Deadline, Michael Sarnoski ("Ciche miejsce: Dzień pierwszy", "Świnia") napisze scenariusz i wyreżyseruje Death Stranding dla A24 i Kojima Productions. Obecnie Sarnoski kończy montaż swojego najnowszego filmu "Śmierć Robin Hooda" i zostaje w A24 na swój kolejny, prawdopodobnie najbardziej ambitny projekt. Według Deadline, film opowie o tajemniczym fenomenie "Death Stranding":
katastroficznym ciągu wydarzeń, który zatarł granice między światem żywych i umarłych, sprowadzając koszmarne istoty do rozbitego świata na skraju zagłady.
W "Śmierci Robin Hooda" zagrali Hugh Jackman, Jodie Comer, Bill Skarsgård, Murray Bartlett i Noah Jupe. Już pokazano pierwsze ujęcia z planu, na których widać gwiazdę "Deadpoola i Wolverine'a" w głównej roli. Tytuł sugeruje, że Sarnoski sięga po mroczniejszą wersję klasycznej opowieści, zgłębiając skomplikowaną przeszłość protagonisty.
Nieprzypadkowo zarówno "Robin Hood", jak i nadchodząca adaptacja gry mają w tytule słowo "śmierć". Death Stranding będzie kolejnym filmem Sarnoskiego zgłębiającym tematy człowieczeństwa i śmierci, mieszającym gatunki w postapokaliptycznej historii o podzielonej Ameryce.
Świat Death Stranding
Czym właściwie jest Death Stranding? Nawet fani gry wciąż dyskutują na ten temat. W skrócie - przełomowe dzieło Kojimy pokazuje przyszłe Stany Zjednoczone po katastrofie, w której świat opanowały istoty z innego wymiaru zwane "Wyrzuconymi na brzeg" (Beached Things). Gracze wcielają się w Sama Portera Bridgesa (Norman Reedus), którego zadaniem jest dostarczanie przesyłek przez całą Amerykę i łączenie odizolowanych społeczności podzielonego kraju. Oprócz Reedusa w grze wystąpili inni znani aktorzy i filmowcy: Léa Seydoux, Nicolas Winding Refn, Guillermo del Toro i Troy Baker.
Gra otrzymała aż 50 nominacji i zdobyła 11 statuetek, w tym Best Game Direction, Best Score/Music i Best Performance (Mads Mikkelsen) na The Game Awards 2019, Outstanding Achievement in Audio Design i Outstanding Technical Achievement na 23rd Annual D.I.C.E. Awards, Excellence in Musical Score i Excellence in Technical Achievement na SXSW Gaming Awards, Technical Achievement na 16th British Academy Games Awards oraz PC Game of the Year (Golden Joystick Awards 2020), Most Innovative Gameplay Award (The Steam Awards 2020) i Best Game on the Go (The Steam Awards 2022).
Kojima, znany kinoman, osobiście nadzoruje adaptację przez swoją firmę Kojima Productions. Nie wiadomo jeszcze, czy film będzie wiernie odtwarzał fabułę gry, czy raczej opowie nową historię w tym samym uniwersum. W przypadku pierwszej opcji trudno sobie wyobrazić sytuację, w której nie zobaczymy oryginalnej obsady, zwłaszcza że sama gra ma już bardzo filmowy charakter.
Ścieżka Śnieżki do porażki

Nie każdy rozgłos jest korzystny - Disney uczy się tego boleśnie przy okazji niedawnej premiery aktorskiej adaptacji "Królewny Śnieżki", która przy budżecie 270 milionów dolarów zarobiła w weekend otwarcia zaledwie 42,2 miliona.
"Śnieżka" była skazana na porażkę od samego początku - etap rozwoju projektu, okres zdjęciowy i późniejsza promocja były usiane wpadkami, a cała atmosfera wokół filmu była tak negatywna, że zniechęciła publiczność, zanim ta w ogóle miała szansę zobaczyć obraz. Magiczne zwierciadło Disneya powinno było to przewidzieć.
Niezależnie od stosunku do zalewu aktorskich remake'ów Disneya, rozwój "Królewny Śnieżki" rozpoczął się całkiem nieźle. Do głównej roli obsadzono debiutantkę Rachel Zegler, świeżo po zdobyciu Złotego Globu za występ w adaptacji "West Side Story" w reżyserii Stevena Spielberga. Mimo że dopiero wkraczała do branży, dosłownie wyciągnięta ze szkolnej ławki, by zagrać Marię u Spielberga, Zegler udowodniła, że posiada talent i głos pozwalający udźwignąć aktorską, musicalową wersję "Królewny Śnieżki".
Na Złą Królową wybrano Gal Gadot, co wydawało się interesującym posunięciem, bo Gadot zdaje się mieć doskonałą umiejętność wyciągnięcia z siebie czegoś wystarczająco lodowatego, żeby być doskonałym złoczyńcą. Oba te wybory okazały się jednak nietrafione, chociaż z różnych powodów. Ale zacznijmy od tego, że pierwsze kontrowersje wywołało - oczywiście - idiotyczne przekonanie, że białe postaci z bajek powinny być białe, bo przecież inny kolor skóry W BAJKACH jest niewiarygodny.
Mała Syrenka 2
Ponieważ Zegler jest Kolumbijką bez "skóry białej jak śnieg", aktorka natychmiast stała się celem rasistowskich trolli, którym nie podobało się jej obsadzenie w głównej roli. Niestety, stało się to powszechnym zjawiskiem, ilekroć postać, zazwyczaj przedstawiana w popkulturze jako biała, jest grana przez osobę kolorową. Jak pamiętamy obsadzenie Afroamerykanki Halle Bailey jako Ariel w aktorskiej wersji "Małej Syrenki" spotkało się z podobną rasistowską krytyką. Zegler niestety również musiała zmagać się z falą rasistowskich komentarzy, które trwały aż do weekendu otwarcia filmu. To negatywny rozgłos, którego ani Zegler, ani film nie prowokował, ale który stał się rzeczywistością z chwilą ogłoszenia obsady.
Niektórzy twierdzili, że ich krytyka nie miała podłoża rasistowskiego, a wynikała raczej z niezadowolenia, że Disney staje się "przebudzony" (woke), obsadzając Latynoskę jako Królewnę Śnieżkę, by pokazać swoją progresywność. Owszem, w działaniach Disneya jest coś performatywnego, ale internetowa reakcja na obsadę wykraczała daleko poza niezadowolenie fanów z "przebudzenia" studia. Wiele komentarzy było jednoznacznie i obraźliwie rasistowskich, a choć Disney publicznie poparł swoją decyzję obsadową, wydaje się, że nie zrobił wystarczająco dużo, by chronić Zegler przed tą burzą.
Kontrowersyjne wypowiedzi i polityka
Osobiste opinie Zegler również przyczyniły się do złej prasy, przynajmniej wśród internetowych trolli, którzy już wcześniej wzięli ją na cel wyłącznie ze względu na jej pochodzenie. Kiedy aktorka wyraziła, jak ta wersja Królewny Śnieżki będzie różnić się od animacji z 1937 roku, tylko dolała oliwy do ognia. W jednym z wywiadów nazwała animowany film "przestarzałym" i stwierdziła, że książę był przedstawiony jako "facet, który dosłownie prześladuje Śnieżkę". Rozwinęła tę myśl, mówiąc:
Mam na myśli tylko to, że nie jest już rok 1937 i napisaliśmy Królewnę Śnieżkę, która nie zostanie uratowana przez księcia i nie będzie marzyć o prawdziwej miłości.
Fani oryginalnego filmu i miłośnicy Disneya skrytykowali Zegler za te komentarze, oskarżając ją o umniejszanie znaczenia oryginalnego filmu, niemniej jednak, obiektywnie patrząc na całą sytuację, trudno się nie zgodzić z tym, że "stare" bajki mają na koncie wiele problematycznych przekazów. Nie ma też nic dziwnego w tym, że twórcy próbują na nowo odkrywać klasyki, unowocześniając ich przekaz. Zegler nie pomogło jednak też to, że wydaje się ona niezbyt miłą osobą. Jej złościlwe komentarze w sieci, czy filmiki, w których mówi, że wierzy, że ludzie będą się ustawiać w kolejkach tylko po to, żeby ją zobaczyć, na pewno nie przysporzyły jej sympatii.
Kontrowersje, nasiliły się jeszcze bardziej, gdy po zaprezentowaniu pierwszego zwiastuna filmu na D23 w 2024 roku, aktorka zamieściła w mediach społecznościowych podziękowania dla fanów, a następnie dodała osobny wpis o treści: "I zawsze pamiętajcie, wolna Palestyna." Wiele napisano już na ten temat, a niedawno ujawniono, że producent Marc Platt poleciał do Nowego Jorku, by porozmawiać z Zegler o tym poście. Osobiste przekonania polityczne zarówno Zegler, jak i Gadot (która jest Izraelką, a jej posty wspierające Izrael również przyciągnęły uwagę - ceremonia wręczenia gwiazdy w Alei Sław została nawet przerwana przez protestujących zwolenników Palestyny) wysunęły się na pierwszy plan, zanim film w ogóle trafił do kin.
Polityka zawsze jest problematyczna jeśli chodzi o publiczne wypowiedzi gwiazd i może mocno namieszać w projektach, których są częścią. Z drugiej strony narzekamy, że gwiazdy, mając taką tubę medialną, nie wykorzystują jej do próby uczynienia świata lepszym. Wypowiedzi Zegler zdecydowanie pokazują, że nowe pokolenie aktorów poważnie traktuje odpowiedzialność, jaka na nich spoczywa, jednak pytanie o właściwy czas i miejsce pozostaje - łączenie tak trudnego tematu z bajką dla dzieci nie wydaje się dobrym posunięciem.
Problemy podczas produkcji i postprodukcji
Film borykał się również z licznymi niepowodzeniami podczas zdjęć. Po wycieku zdjęcia, które miało przedstawiać nowych siedmiu krasnoludków, Peter Dinklage publicznie skrytykował Disneya, zmuszając studio do zmiany kierunku i przekształcenia postaci w bohaterów CGI. Film dotknęły także różne opóźnienia z powodu COVID-19, zmiany harmonogramu, by Zegler mogła wystąpić na 94. ceremonii wręczenia Oscarów (na którą początkowo nie została zaproszona, mimo udziału w nominowanym do Oscara "West Side Story"), a także pożar drzewa, który uszkodził plan zdjęciowy w Pinewood Studios. Wkrótce zaczęły pojawiać się doniesienia, że budżet wymyka się spod kontroli, a ostateczna kwota 270 milionów dolarów nie była planowanym kosztem produkcji. Ostatnie opóźnienie nastąpiło, gdy premierę filmu przesunięto o pełen rok, tłumacząc to strajkiem SAG-AFTRA.
Większość tych historii trafiła do opinii publicznej przed premierą filmu, jeszcze zanim doniesiono (tuż przed weekendem otwarcia), że Disney zorganizuje ograniczoną premierę, nie chcąc, by prasa wypytywała kogokolwiek o kontrowersje sprzed premiery.
Przedziwny miszmasz
Miło by było, gdyby po tym wszystkim okazało się, że film jest dobry, ale nawet nie wiadomo od czego zacząć. Gal Gadot może potrafi spojrzeć jak złoczyńca, ale to tyle. Jej gra jest albo nijaka, albo absurdalnie przerysowana, co czyni Gadotową Złą Królową najgorszą Złą Królową, jaką widzieliśmy na ekranie.
Postać Śnieżki nie rozwija się w żaden sposób, przez co kompletnie traci wiarygodność - widzimy bowiem królewnę, która od początku kwestionuje poczynania macochy i nie boi się jej postawić, a jednocześnie pokornie myje podłogi w stroju służącej i która kompletnie psuje napięcie w finałowej scenie robiąc właściwie to samo, co od początku doradzała królowej.
Dodajmy do tego przerażające CGI-owe krasnoludki, postacie bandytów, które mogły wnieść coś do filmu, ale ich sceny zostały pocięte, jak konfetti i więcej nieścisłości, niż zawierają wypowiedzi Elona Muska, a dostaniemy pełen obraz tego, jak wygląda film, który na IMDB ma obecnie ocenę 1.6/10.
Ile można?
Oprócz wszystkich kontrowersji, które prawdopodobnie nie pomogły filmowi, widzowie mają też już dość aktorskich remaków Disneya. Mimo że wiele z nich okazało się dochodowych, większość uznawana jest za bezduszne próby zarobku. Wyjątkiem może być "Lilo i Stich", którego zwiastun cieszy się rekordową liczbą wyświetleń, a sam film wzbudza ogromne zainteresowanie. Jednak zmęczenie kolejnymi przeróbkami jest widoczne nawet w wytwórni, Disney zawiesił bowiem produkcję aktorskiej wersji "Zaplątanych".
"Śnieżka" jest obecnie wyświetlana w kinach, ale lepiej pójść na spacer.
W wieku 65 lat zmarł Val Kilmer - żegnamy legendę kina

W wieku 65 lat zmarł Val Kilmer. Najbardziej znany z mistrzowskiego przedstawienia postaci Jima Morrisona aktor przegrał walkę z zapaleniem płuc.
Val Edward Kilmer urodził się 31 grudnia 1959 roku w Los Angeles. Jako syn Eugene'a Kilmera, przedsiębiorcy zajmującego się nieruchomościami, i Gladys Ekstadt Kilmer, szwedzkiej imigrantki, która zajmowała się domem, dorastał w środowisku dalekim od aktorstwa, ale już w młodym wieku zakochał się w Hollywood. W wieku zaledwie 17 lat został najmłodszym studentem przyjętym do prestiżowej sekcji aktorskiej Juilliard School w Nowym Jorku.
Jego debiut filmowy przyszedł w 1984 roku w fantastycznie absurdalnej komedii "Top Secret!", ale to rola w filmie "Prawdziwy geniusz" z 1985 roku zwróciła na niego uwagę krytyków. Warto zauważyć, że początkowo Kilmer odrzucał propozycje ról w produkcjach komercyjnych, wybierając projekty teatralne - jego występy na Broadwayu w spektaklu "Slab Boys" u boku Seana Penna i Kevina Bacona cieszyły się uznaniem. Kilmer przez lata wspominał ten okres jako formacyjny dla jego aktorskiej wrażliwości.
Prawdziwy przełom w karierze Kilmera nastąpił w 1986 roku, gdy wcielił się w postać Toma "Icemana" Kazansky'ego w kultowym już dziś filmie "Top Gun". Ciekawostką jest fakt, że początkowo Kilmer nie był zainteresowany tą rolą i przyjął ją tylko ze względu na zobowiązania kontraktowe. Paradoksalnie, to właśnie ta niechciana rola przyniosła mu międzynarodową rozpoznawalność i status idola nastolatek lat 80. Zimny, pewny siebie i konkurencyjny Iceman stał się jedną z najbardziej ikonicznych postaci w historii kina akcji, a słynna scena "zaciskania" zębów stała się jego znakiem rozpoznawczym.
Fanki jednak zakochały się w Kilmerze jako Madmartiganie w "Willow" z 1988 roku. Stereotypowy "bad boy", który - w trakcie 126-minutowej historii o ratowaniu niemowlęcia mającego doprowadzić do obalenia okrutnej królowej Bavmordy - staje się bohaterem, porwał serca pokolenia millenialsów, a "Willow" trafił do tego samego, złotego koszyka klasyków co "Narzeczona księcia". Tytuł doczekał się serialowej adaptacji w 2022 roku.
Złoty okres i role, które przeszły do historii
Lata 90. to złoty okres w karierze Vala Kilmera. W 1991 roku przyjął jedną ze swoich najbardziej pamiętnych ról - wcielił się w legendarnego muzyka Jima Morrisona w biograficznym filmie Olivera Stone'a "The Doors". Dla tej roli Kilmer przeszedł niesamowitą transformację - nie tylko schudł, aby upodobnić się do wokalisty, ale także spędził prawie rok ucząc się śpiewać piosenki The Doors tak wiernie, że członkowie oryginalnego zespołu twierdzili, iż nie potrafili odróżnić jego głosu od głosu Morrisona. W filmie Kilmer wykonał wszystkie partie wokalne sam, co stanowi rzadkość w produkcjach biograficznych.
Rok 1993 przyniósł kolejną ikoniczną rolę w jego karierze - Doc Holliday w westernie "Tombstone". Jego interpretacja gruźliczego rewolwerowca przeszła do historii kina dzięki charyzmatycznej grze i zapadającym w pamięć kwestiom dialogowym, jak słynne "I'm your huckleberry". Podczas przygotowań do tej roli Kilmer dogłębnie studiował postać historycznego Doca Hollidaya, ucząc się nawet gry na pianinie i sztuczek z bronią, które charakteryzowały tę postać. Ciekawe jest to, że choć film nie zdobył uznania krytyków, rola Kilmera jest powszechnie uznawana za jedną z najlepszych w jego karierze.
Kulminacją tego udanego okresu było zagranie roli Batmana w filmie "Batman Forever" (1995) po tym, jak Michael Keaton zrezygnował z tej postaci. Film, choć komercyjnie udany, spotkał się z mieszanym przyjęciem, a sam Kilmer został skrytykowany za zbyt sztywne podejście do roli. Za kulisami dochodziło do napięć między aktorem a reżyserem Joelem Schumacherem, co doprowadziło do tego, że Kilmer nie powrócił do roli w kolejnej części. W wywiadach aktor przyznawał, że problemem był dla niego kostium Batmana - spędzał w nim całe godziny, mając ograniczoną widoczność i swobodę ruchu, co wpływało na jego komfort pracy i możliwości aktorskie.
Trudne lata i walka o powrót
Po sukcesach lat 90., kariera Kilmera zaczęła przygasać. Choć zagrał w kilku znaczących produkcjach, jak "Wyspa doktora Moreau" (1996) czy "Święty" (1997), filmy te nie odniosły spodziewanego sukcesu. Za kulisami "Wyspy doktora Moreau" Kilmer zyskał reputację trudnego we współpracy aktora, co potwierdzali zarówno reżyser John Frankenheimer, jak i jego partner z planu, Marlon Brando. Rzekomo Kilmer i Brando nie rozmawiali ze sobą poza scenami, w których mieli wspólne dialogi. Ta produkcja przeszła do historii jako jeden z najbardziej problematycznych planów filmowych w Hollywood.
Sam film, będący adaptacją powieści H.G. Wellsa o naukowcu tworzącym ludzko-zwierzęce hybrydy, został zmiażdżony przez krytyków i przepadł w box office. Recenzenci krytykowali chaotyczną fabułę, przesadne efekty charakteryzatorskie i nierówne aktorstwo, choć niektórzy dostrzegali w nim pewien urok filmu klasy B. Z czasem produkcja zyskała status filmu kultowego jako przykład artystycznej porażki, która fascynuje swoją historią powstawania o wiele bardziej niż treścią.
Pierwsze lata XXI wieku przyniosły dla Kilmera głównie role w filmach klasy B i produkcjach, które przechodziły bez większego echa. Aktor, niegdyś na szczycie Hollywood, coraz częściej pojawiał się w produkcjach niskobudżetowych i filmach trafiających od razu na rynek DVD. Jednym z jaśniejszych punktów tego okresu była rola w psychologicznym thrillerze "Władcy umysłów" (2003), gdzie zagrał u boku Christiana Bale'a. Mało znany fakt z tego okresu to zainteresowanie Kilmera filmami niezależnymi i eksperymentalnymi, w których mógł pokazać swój warsztat aktorski bez komercyjnej presji.
Przełom nastąpił w 2005 roku, gdy zagrał u boku Roberta Downeya Jr. w kryminalnej komedii "Kiss Kiss Bang Bang", która choć nie odniosła sukcesu kasowego, zyskała status filmu kultowego i przypomniała widzom i krytykom o talencie Kilmera. W filmie wcielił się w postać prywatnego detektywa, pokazując swoje umiejętności komediowe i doskonałe wyczucie czasu. Ta rola jest często wymieniana jako jedna z jego najlepszych kreacji aktorskich po 2000 roku i uważana za początek potencjalnego comebacku, który niestety nie nastąpił w pełni ze względu na problemy zdrowotne aktora.
Walka z chorobą i ostatnie lata
W 2015 roku świat dowiedział się, że Val Kilmer zmaga się z rakiem gardła. Początkowo aktor zaprzeczał tym doniesieniom, ale w 2017 roku publicznie potwierdził diagnozę. Choroba i jej leczenie znacząco wpłynęły na jego zdolność mówienia - przeszedł tracheotomię, która zmieniła jego głos. To tragiczny los dla aktora, którego charakterystyczny, głęboki głos był jednym z jego znaków rozpoznawczych. Mimo tych przeciwności, Kilmer nie poddał się i kontynuował pracę na miarę swoich możliwości.
W 2020 roku ukazała się jego autobiografia "I'm Your Huckleberry", w której otwarcie opowiedział o swojej karierze, romansach z gwiazdami takimi jak Cher czy Cindy Crawford, a także o walce z chorobą. Książka odsłoniła prywatne oblicze aktora - jego duchowe poszukiwania (był oddanym wyznawcą Chrześcijańskiej Nauki), relacje z dziećmi, Mercedes i Jackiem, oraz refleksje nad wzlotami i upadkami w Hollywood. W autobiografii Kilmer przyznał, że żałuje swojego trudnego zachowania na planach filmowych, które przyczyniło się do załamania jego kariery.
W 2021 roku studio a24 zrealizowało film dokumentalny o życiu aktora, "Val", opisywano jako
Surowy i niezwykle oryginalny dokument ukazujący życie pełne skrajności i poruszający obraz tego, co znaczy być artystą.
Jednym z najbardziej poruszających momentów w ostatnich latach życia Kilmera był jego powrót do roli Icemana w sequelu "Top Gun: Maverick" (2022). Mimo poważnych ograniczeń głosowych, zagrał krótką, ale emocjonalną scenę z Tomem Cruise'em, która dla wielu widzów stała się jednym z najbardziej wzruszających momentów filmu. Na potrzeby tej roli wykorzystano technologię sztucznej inteligencji, aby odtworzyć jego głos z wcześniejszych nagrań. Sam Kilmer opisał ten powrót jako zamknięcie pewnego rozdziału w jego życiu i karierze.
Dziedzictwo artystyczne
Analizując filmografię Vala Kilmera, trudno nie zauważyć jego niezwykłej wszechstronności. Od komedii przez kino akcji, westerny, thrillery, po filmy biograficzne - Kilmer potrafił odnaleźć się w każdym gatunku. Szczególnie godna uwagi jest jego umiejętność całkowitego zanurzenia się w odgrywanych postaciach. Dla roli Jima Morrisona nie tylko śpiewał jak on, ale także przyjął jego manieryzmy i sposób poruszania się. Jako Doc Holliday opanował południowy akcent i charakterystyczne dla postaci gesty. Ta metoda pracy przynosiła imponujące rezultaty na ekranie, ale często prowadziła do napięć na planie.
Reżyserzy i aktorzy, którzy pracowali z Kilmerem, opisywali go jako perfekcjonistę, czasem trudnego we współpracy, ale zawsze oddanego swojemu rzemiosłu. Tom Cruise, z którym zagrał w "Top Gun", wspominał, że napięcie między nimi na planie (odzwierciedlające rywalizację ich postaci) było częściowo kreowane przez Kilmera, który starał się utrzymać dystans. Z kolei reżyser Joel Schumacher po latach przyznał, że mimo trudności w pracy z Kilmerem, jego oddanie roli Batmana było godne podziwu - aktor spędzał długie godziny w niewygodnym kostiumie, starając się stworzyć złożoną postać.
Mało znanym aspektem twórczości Kilmera jest jego zaangażowanie w projekty artystyczne poza głównym nurtem kina. W 2010 roku wyreżyserował i wyprodukował dokument "Sometime Last Night", który opowiadał o jego trasie teatralnej z monodramem "Citizen Twain". Spektakl ten, w którym wcielał się w postać Marka Twaina, był jego autorskim projektem i pasją przez wiele lat. Kilmer pisał również poezję i wydał kilka tomików swoich wierszy, pokazując wrażliwość artystyczną, która rzadko była widoczna w jego hollywoodzkich rolach.
Zapytany kiedyś o swoją spuściznę, Kilmer odpowiedział:
Chciałbym, żeby pamiętano mnie nie tylko jako aktora, ale jako artystę, który próbował być uczciwy w swoim rzemiośle.
Ta szczerość artystyczna, czasem trudna dla otoczenia, ale zawsze autentyczna, pozostanie jego znakiem rozpoznawczym.
YouTube wstrzymał monetyzację "fałszywych" zwiastunów

Dwa największe kanały publikujące "koncepcyjne zwiastuny" właśnie straciły przychody z reklam.
Masa ludzi nienawidzi mieszania się AI w proces artystyczny i nie bez powodu. Wysuwany przez twórców platform AI argument że dzięki ich produktom każdy może być artystą jest absurdalny, bo - jak każdy artysta wie - problem w zistaniu uznanym i docenionym jako artysta nie leży w liczbie prac, które się stworzy, tylko w dotarciu do ludzi, "wychodzeniu sobie" renomy i odrobinie szczęścia. W kanałach social media jest cała rzesza niezwykle utalentowanych ludzi z fantastycznymi pracami, których większość świata nigdy nie zobaczy.
Wiara, że tzw. "AI slop" czyli generyczne, usiane nieścisłościami i bezduszne rysunki zostaną uznane za sztukę, jest zaskakująca, szczególnie że biorąc pod uwagę jak działa algorytm sztucznej inteligencji, bazując na jego zasadach każdy mógł być artystą już od dawna - wystarczyło skopiować fragmenty kilkudziesieciu prac dowolnego artysty i połączyć je w całość. Głośnym echem odbiła się niedawno premiera generatora od OpenAI, który "tworzy" w stylu studia Ghibli, co można uznać za wyjątkową obelgę, biorąc pod uwagę podejście Hayao Miyazaki do komputerowych generacji treści.
Sztuczny styl, sztuczni aktorzy
Tak głośny medialnie sprzeciw wobec kopiowania stylu to dosyć nowa rzecz i nie da się ukryć, że wykorzystanie Studia Ghibli, z jego niewiarygodnie ludzkimi i nasyconymi emocjami animacjami, odegrało tu ogromną rolę. Dotychczas najczęściej słyszeliśmy o sprzeciwie wobec wykorzystania wizerunku i to jest jeden z głównych powodów, dla których YouTube zajął się fałszywymi trailerami. Platforma podjęła zdecydowane kroki przeciwko dwóm największym producentom "zwiastunów koncepcyjnych" w sieci i pozbawiła ich możliwości zarabiania na filmach, które przedstawiają hipotetyczne scenariusze i wizualizują potencjalny wygląd nadchodzących hollywoodzkich produkcji, zanim pojawią się jakiekolwiek oficjalne materiały promocyjne.
KH Studios oraz Screen Culture znalazły się w centrum kontrowersji dotyczącej tworzenia przez użytkowników online zwiastunów nadchodzących filmów i znanych marek przy użyciu sztucznej inteligencji, a następnie ich monetyzacji na kanałach YouTube. Według raportu Deadline, niektóre duże studia filmowe również czerpią korzyści finansowe z tych nieoficjalnych zwiastunów, co spotkało się z krytyką ze strony związków zawodowych. Głównym powodem sprzeciwu jest wpływ tej praktyki na aktorów, których wizerunek jest wykorzystywany w generowanych komputerowo materiałach bez ich zgody.
Jak donosi Deadline, że YouTube zajęło stanowisko w tej sprawie, usuwając oba kanały ze swojego programu partnerskiego, co skutecznie uniemożliwia im zarabianie na tworzonych treściach. Choć decyzja ta nie blokuje możliwości dalszego tworzenia filmów, interesujące będzie obserwowanie, czy ich działalność jest faktycznie motywowana chęcią dostarczania rozrywki, czy wyłącznie generowania przychodów.
Stanowisko twórców "fałszywych" zwiastunów
Założyciel KH Studio wypowiedział się na temat zaistniałej sytuacji, podkreślając, że intencją kanału jest dostarczanie rozrywki poprzez eksplorowanie koncepcji "co by było, gdyby", a nie wprowadzanie odbiorców w błąd. W swoim oświadczeniu stwierdził:
Prowadzę KH Studio na pełen etat od ponad trzech lat, wkładając w to całe swoje zaangażowanie. Trudno zaakceptować klasyfikację naszych treści jako 'wprowadzających w błąd' w decyzji o demonetyzacji, gdy moim celem zawsze było eksplorowanie możliwości kreatywnych – a nie przeinaczanie informacji o rzeczywistych premierach filmowych.
Screen Culture zostało poproszone o komentarz w tej sprawie, jednak do tej pory nie udzieliło odpowiedzi. Warto zaznaczyć, że oba kanały nadal mają możliwość odwołania się od decyzji YouTube.
Nic nowego?
Fałszywe zwiastuny filmowe towarzyszą YouTube od jego początków w 2005 roku. Jednym z pierwszych viralowych przykładów był wymyślony sequel "Titanica", gdzie zamrożony w bryle lodu Jack Dawson zostaje po latach odnaleziony i przyjeżdża do Nowego Yorku.
VJ4rawr2, uznawany za jednego z pionierów tzw. zwiastunów koncepcyjnych, tworzył je początkowo dla zabawy, jednak z czasem mógł porzucić pracę i skupić się wyłącznie na działalności na YouTube, gdzie zgromadził 393 miliony wyświetleń. W ostatnich latach sztuczna inteligencja zmieniła zasady gry, pozwalając twórcom fałszywych zwiastunów zautomatyzować produkcję i wykorzystać algorytm YouTube.
AI trailery często stawiają intrygujące pytania: jak wyglądałby film "Kraina Lodu" z Anyą Taylor-Joy w roli Elsy czy Leonardo DiCaprio w "Squid Game"? Niektóre z tych trailerów zyskują tak dużą popularność, że doczekują się publikacji w prasie branżowej. Filmy te przyciągają znaczną publiczność, w tym osoby aktywnie ich poszukujące, jak również takie, które oglądają je z niedowierzaniem i wyrażają swoje oburzenie w komentarzach. Co istotne, część widzów jest całkowicie przekonana o autentyczności oglądanych materiałów, szczególnie jeśli nie są zaznajomieni z charakterystycznymi cechami treści generowanych przez AI.
Chaudhari, założyciel jednego ze zdemonetyzowanych kanałów (Screen Culture), w rozmowie z Deadline stwierdził, że jego produkcje pomagają w promocji filmów, co wyjaśnia, dlaczego studia nie egzekwują praw autorskich wobec zdecydowanej większości jego materiałów. Co więcej, studia aktywnie pobierają część zysków z trailerów wspomaganych technologią AI, nawet jeśli kwoty te są znikome w kontekście ich ogólnych przychodów. Wiadomości e-mail przeanalizowane przez Deadline pokazują, jak Warner Bros. Discovery (WBD) zgłaszał roszczenia do monetyzacji zwiastunów Screen Culture dla produkcji "Superman" i "House of the Dragon". Oznacza to, że zamiast zgłaszać naruszenie praw autorskich (jeśli kanał otrzyma trzy ostrzeżenia w ciągu 90 dni, może zostać usunięty z YouTube), WBD prosi YouTube o zapewnienie, by to oni otrzymywali przychody z reklam wyświetlanych przy tych filmach. Podobnie Sony Pictures rościło sobie prawa do przychodów z fałszywych zwiastunów "Spider-Mana" i "Kravena Łowcy", podczas gdy Paramount postąpił tak samo z podróbką zwiastuna "Gladiatora II". WBD, Sony i Paramount odmówiły komentarza w tej sprawie.
SAG-AFTRA mówi "nie"
O ile Chaudhari twierdzi, że jego filmy nie są szkodliwe, SAG-AFTRA ma odmienne zdanie. W oświadczeniu udostępnionym Deadline związek zawodowy krytykuje studia za zarabianie na filmach, które bez pozwolenia wykorzystują wizerunki jego członków:
Tak jak SAG-AFTRA agresywnie negocjuje warunki umów i tworzy przepisy chroniące i egzekwujące prawa naszych członków do głosu i wizerunku, tak oczekujemy od naszych partnerów negocjacyjnych zdecydowanego egzekwowania ich własności intelektualnej przed wszelkimi nadużyciami AI. Monetyzacja nieautoryzowanych, niechcianych i niskiej jakości zastosowań własności intelektualnej skoncentrowanej na człowieku to wyścig na dno. Zachęca to firmy technologiczne do krótkoterminowych zysków kosztem trwałych ludzkich wysiłków twórczych.
Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę, że niektóre kanały aktywnie seksualizują wizerunki postaci kobiecych w fałszywych zwiastunach. Screen Culture nie stroni od takiej przynęty na zaangażowanie, tworząc miniaturkę AI przedstawiającą wydekoltowaną Riley Andersen w wymyślonym sequelu "W głowie się nie mieści 3". Chaudhari broni tego obrazu, twierdząc, że jest to prawdopodobna linia fabularna w miarę dorastania Andersen.
Każde studio filmowe jest mizoginistyczne, dlatego nie zwracamy szczególnej uwagi na krytyków - dodaje mówiąc o sequelu filmu dla dzieci.
Według Chaudhariego egzekwowanie praw autorskich jest niekonsekwentne, a roszczenia do monetyzacji zgłaszane są jedynie wobec około 10% z 2700 filmów Screen Culture. WBD raz w 2023 roku złożyło skargę dotyczącą praw autorskich wobec kanału za fałszywy zwiastun "Furiosa: Saga Mad Max", ale pozwoliło na kolejne fałszywe filmy o "Mad Maxie". Chaudhari otrzymał uprzejmy e-mail od prawnika Amazona z prośbą o usunięcie zwiastuna "The Boys", ponieważ wykorzystywał on "znaki towarowe Amazona i inne aktywa własności intelektualnej bez zgody Amazona", ale to ostrzeżenie nie powtórzyło się w przypadku innych fałszywych zwiastunów "The Boys" na Screen Culture. Disney bardzo rzadko kwestionuje prawa autorskie do filmów Screen Culture, mimo że jego własność intelektualna stanowi główne źródło materiałów dla kanału. Disney odmówił komentarza.
Fałszywe zwiastuny na YouTube nie są nowym zjawiskiem, ale ich liczba i zaawansowanie rośnie. Jednocześnie zwiastuny stały się coraz ważniejszą częścią machiny marketingowej filmów, a studia chwalą się rekordowymi wyświetleniami, mając nadzieję, że przełoży się to na sprzedaż biletów kinowych lub subskrypcji. Wytwórnie zdają się reagować zbiorowym wzruszeniem ramion na to, co niektórzy uważają za AI-owy szlam na YouTube, mimo że dyrektorzy generalni tacy jak Bob Iger, wypowiadają się o potrzebie ochrony własności intelektualnej i szacunku dla talentów. Nawet stowarzyszenie branżowe studiów, Motion Picture Association, odmówiło komentarza do doniesień Deadline.
Nieustające kontrowersje wokół sztucznej inteligencji
W ostatnim czasie dyskusja dotycząca wykorzystania AI w przemyśle filmowym znacząco się nasiliła. Po działaniach wielkich firm widać bowiem ewidentnie, że technologia ta pozbawia ludzi pracy na rzecz redukcji kosztów i oszczędności czasu. Debata nabrała dodatkowo tempa po wypowiedziach braci Russo oraz dyrektora generalnego Netflixa, Teda Sarandosa, którzy przedstawili swoje wizje korzyści płynących z zastosowania sztucznej inteligencji w świecie rozrywki. Podczas gdy niezależni filmowcy z ograniczonymi budżetami mogą uznawać możliwość ominięcia kosztownych procesów produkcyjnych za przełom w procesie twórczym, identyczne działania podejmowane przez większe studia są jawnym przejawem chciwości i są szkodliwe dla całej branży. Czytaj: kapitalizm w pełnym rozkwicie.
Śmierć wraca po 14 latach

Najnowszy zwiastun "Oszukać przeznaczenie: więzy krwi" potwierdza powszechnie znany fakt, że nawet jeśli nie zrobisz nic złego, to i tak masz przerąbane.
Warner Bros. zaprezentował oficjalny zwiastun najnowszego filmu z franczyzy "Oszukać przeznaczenie" i zmusił fanów do intensywnego sprawdzania ich drzew genealogicznych.
Do 2011 roku wystarczyło być pewnym, że w którymś momencie życia nie miało się proroczej wizji, dzięki której udało nam się uniknąć śmierci, ale "Więzy krwi", których premiera zaplanowana jest na 16 maja, znowu zmieniają zasady gry.
Narodziny koncepcji "śmierć jako nieubłagany antagonista"
Franczyza "Oszukać przeznaczenie" (Final Destination) stanowi wyjątkowy fenomen w gatunku horroru, wprowadzając oryginalną koncepcję śmierci jako inteligentnej, mściwej siły. Seria zapoczątkowana została w 2000 roku filmem w reżyserii Jamesa Wonga, który zaproponował zupełnie nowe podejście do tematu śmiertelnego niebezpieczeństwa.
Każda odsłona cyklu realizuje niemal identyczny schemat fabularny. Główny bohater doświadcza wizji katastrofalnej w skutkach tragedii, ratując siebie i jeszcze kilka innych osób. Niestety, śmierć nie znosi, kiedy ludzie wymykają się jej planom. Konsekwentnie i w wyrafinowany sposób odbiera życie tym, którzy ocaleli, stosując skomplikowane, wieloetapowe i fantastycznie filmowe scenariusze śmierci.
Jak oni umierali
Oszukać przeznaczenie (2000)
W pierwszej odsłonie serii Alex Browning (Devon Sawa), nastoletni pasażer samolotu lecącego do Paryża, doświadcza przerażającej wizji katastrofy. Tuż przed startem widzi szczegółowy scenariusz wybuchu i eksplozji samolotu. Ogarnięty paniką zmusza grupę pasażerów do opuszczenia maszyny, w tym swoją młodszą siostrę, przyjaciela i innych przypadkowych osób. Gdy samolot rzeczywiście eksploduje zaraz po starcie, ocaleni stają się celem tajemniczej, mściwej siły, która pragnie dokończyć przerwany scenariusz śmierci. W momencie premiery Przeznaczenie, ze swoją nowatorską koncepcją, porwało publiczność równie mocno, jak pierwszy "Matrix".
Oszukać przeznaczenie 2 (2003)
Druga część rozbudowuje koncepcję śmierci jako inteligentnego, mściwego bytu. Tym razem w centrum wydarzeń stoi Kimberly Corman (A.J. Cook), która podczas jazdy autostradą ma wizję makabrycznego wypadku. Jej wizja sprawdza się, gdy seria dramatycznych zdarzeń prowadzi do masowej katastrofy. Każdy kto obejrzał tę odsłonę, dostaje ataku paniki, kiedy na autostradzie widzi przed sobą ciężarówkę przewożącą bale drewna.
Oszukać przeznaczenie 3 (2006)
Trzecia odsłona przenosi akcję do wesołego miasteczka, w którym wypadek na diabelskim młynie uruchamia serię złowrogich zdarzeń. Film prezentuje jeszcze bardziej wyrafinowane i przepełnione czarnym humorem sceny śmierci, udowadniając, że przeznaczenie potrafi zaplanować morderstwo z niemal diaboliczną precyzją. Warto dodać, że "trójka" zawiera jedno z najlepiej zmontowanych przejść pomiędzy słynną sceną w solarium, a pogrzebem jej uczestniczek. Tak, spoiler, solarium = śmierć.
Oszukać przeznaczenie 4 (2009)
Czwarta część koncentruje się na wypadku na torze wyścigowym, gdzie seria niesamowitych, następujących po sobie zdarzeń prowadzi do spektakularnych i krwawych scen śmierci. Film, mimo że przedstawia najbardziej widowiskowe i brutalne sekwencje w całej serii, jest uznawany za nagorszą jej odsłonę, przedstawiając boleśnie stereotypowe postacie i wymuszone zakończenie.
Oszukać przeznaczenie 5 (2011)
Piąta odsłona franczyzy, zpalanowana jako ostatni film serii, zamknęła fabularnie pętlę, bezpośrednio nawiązując do wydarzeń z pierwszej części. Tym razem grupka młodych pracowników firmy budowlanej przeżywa katastrofę mostu, a następnie mierzy się - nie zgadniecie - z konsekwencjami oszukania śmierci.
Przeznaczenie z 2011 roku jest najbardziej przemyślanym i dopracowanym scenariuszowo tytułem z całego cyklu, jednak zmusił twórców tegorocznej odsłony do kreatywnego podejścia do tematu. Dzięki temu - przynajmniej wnioskując po zwiastunie Więzów - dostaniemy świeże spojrzenie na główne założenie filmów i będziemy mieli szansę zakochać się w serii od nowa.
Napluj na to i zyskaj sławę

Rozwijasz swój biznes albo napisałeś książkę, czy dokonałeś ważnego naukowego odkrycia i chcesz być zauważony? Głupiej nie można.
Wszyscy zdążyliśmy się już przyzwyczaić do ludzi znanych z tego, że są znani i zarabiających miliony tańczących TikTokerów, ale okazuje się, że wystarczy udawać, że się napluło na penisa, a potem zescamować ludzi. Hailey Welch, znana jako „Hawk Tuah Girl", stanie się bohaterką dokumentu wyprodukowanego przez nagrodzoną Emmy firmę Bungalow Media + Entertainment. Producent, który wcześniej zrealizował dokumenty o Little Richardzie, usługach w Hamptons i sprawie Jeffreya Epsteina, podejmuje się opowiedzenia historii internetowego fenomenu.
Droga do sławy w 15 sekund
Welch stała się viralową sensacją po wywiadzie na kanale YouTube Tim & Dee TV. Jej spontaniczny komentarz błyskawicznie rozniósł się w mediach społecznościowych, przynosząc jej miliony obserwujących na TikToku i Instagramie. Przed tym momentem była osobą całkowicie nieznaną w internecie.
Oficjalny opis nadchodzącego filmu przedstawia go jako kronikę niezwykłego zjawiska. 11 czerwca 2024 roku Welch stała się globalną internetową sensacją, zdobywając ponad 40 milionów wyświetleń w ciągu zaledwie kilku dni. Dokument ma zbadać niespodziewany mechanizm jej sławy oraz potęgę mediów społecznościowych.
Bob Friedman, producent Bungalow Media + Entertainment, podkreśla unikalność projektu:
Welch jest jedną z niewielu osób, które wiedzą, jak żyć pod całodobowym mikroskopem mediów społecznościowych.
Komunikat prasowy dotyczący filmu wymienia liczne osiągnięcia Welch, w tym:
- Własną linię produktów
- Aplikację randkową
- Przedsięwzięcie muzyczne
- Organizację charytatywną Paws Across America
O czym bardzo pobieżnie wspomina notatka jest zaangażowanie Welch w kryptowaluty - zaangażowanie, które nosi wszelkie znamiona scamu.
Krypto Tuah
W grudniu 2024 roku, wraz z zespołem Tuah the Moon Foundation, Welch wprowadziła na rynek kryptowalutowy oparty na sieci Solana token HAWK. Początkowo wartość rynkowa tokena osiągnęła 490 milionów dolarów, jednak wkrótce spadła o ponad 90%, co spowodowało znaczne straty inwestorów. Analiza transakcji ujawniła, że 96% podaży tokena znajdowało się w portfelach powiązanych z Welch i jej współpracownikami. W krótkim czasie po wprowadzeniu na rynek, te portfele sprzedały znaczną część swoich tokenów, co doprowadziło do gwałtownego spadku ich wartości. Inwestorzy oskarżyli zespół o manipulacje rynkowe, określając to mianem "pump and dump". (źr.: Vanity Fair)
W odpowiedzi na zarzuty, Welch zapewniała, że jej zespół nie sprzedał żadnych tokenów, jednak analiza blockchaina wskazywała inaczej. W wyniku tych wydarzeń, inwestorzy złożyli pozew sądowy przeciwko grupie odpowiedzialnej za projekt, domagając się odszkodowań za poniesione straty. (źr.: New York Post)
Zapowiedź kontrowersji i prawdy
Sama Welch zapowiada, że dokument odkryje prawdę o jej życiu, które obrosło już licznymi plotkami. Z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru mówi:
Najpierw byłam martwa. Potem w ciąży. Teraz jestem poszukiwana przez Interpol i siedzę w więzieniu! Na szczęście współpracujemy z Bungalow, aby zacząć opowiadać o kulisach, a prawda jest w rzeczywistości jeszcze bardziej dziwaczna, niż myślicie.
Biorąc jednak pod uwagę to, że Welch tak zacięcie wypierała się ewidentnie szkodliwego udziału w pogrzebaniu swojej kryptowaluty, można mieć wątpliwości co do tego, jaką prawdę będzie próbowała sprzedać. Pozostaje nam wierzyć w doświadczenie Bungalow Media + Entertainment, chociaż jak na razie ani wypowiedzi producenta, ani samej Welch niewiele mówią. Pozostałe szczegóły dokumentu, w tym tytuł i data premiery, też pozostają owiane tajemnicą. Więcej informacji ma zostać ujawnionych w najbliższym czasie.
"Jennifer's Body" - historia filmu, który przegrał z własnym marketingiem

"Jennifer's body" to film, który został potraktowany przez dział marketingu tak samo, jak wydania magazynu "PlayStation" pod koniec lat 90.
"Jennifer's body", horror który miał premierę w 2009 roku, w szczytowym okresie popularności Megan Fox i zaledwie trzy miesiące po premierze "Transformers: Zemsta upadłych", posiadał wszystkie cechy potencjalnego kasowego hitu. Pomimo początkowego rozczarowania krytyków i słabych wyników finansowych, z biegiem lat produkcja zyskała status kultowego klasyka i jest obecnie wysoko cenioną komedią grozy. Warto jednak pamiętać, że to, co najbardziej zaszkodziło filmowi w momencie wydania, była jego promocja.
"Więcej cycków"
"Jennifer's Body" (polski tytuł "Zabójcze ciało" również naznaczony jest seksualizacją) trafił do kin 18 września 2009 roku z kampanią marketingową skupioną głównie na seksapilu Megan Fox. Lesbijski pocałunek między Fox a Seyfried został mocno wyeksponowany w materiałach promocyjnych. Stanowiło to ostry kontrast z rzeczywistym przesłaniem filmu, który jest opowieścią skoncentrowaną na doświadczeniach kobiet, poruszającą tematy takie jak napaść na tle seksualnym oraz społeczne oczekiwania wobec kobiet.
W rozmowie pomiędzy Megan Fox i Diablo Cody, scenarzystką filmu, pada wiele informacji o tym, jak traktowany był tytuł przez dział marketingu. Od założenia wytwórni, że film jest przeznaczony dla młodych mężczyzn, przez pokazy testowe filmu, na których widownia składała się głównie z - jak to nazwała aktorka - "frat boys" (amerykańskie nastolatki z męskich bractw uniwersyteckich), po mailowe podsumowanie wartości filmu od jednego z pracowników działu promocji, składające się z jednego zdania: "Megan Fox hot". Diablo Cody wspominała również, że dział marketingu przekazywał jej opinie po screeningu filmu, które wyglądały tak:
Needs more bewbs
(czyli "więcej cycków" napisane z błędem [prawidłowo napisane cycki w języku angielskim wyglądają tak: BOOBS]).
Megan Fox zresztą wielokrotnie mówiła o swoich doświadczeniach związanych z promocją filmu i o tym, jak jego kampania marketingowa spowodowała, że przesłanie filmu zostało wypaczone. Zamiast skoncentrować się na głębszych, feministycznych aspektach opowieści, które dotyczyły m.in. kwestii kobiecej przyjaźni, samoakceptacji i władzy, kontroli nad własnym ciałem i zemsty, kampania promująca film skupiła się na seksualizacji jej postaci i promowaniu go jako horroru z dużą dawką "seksu i przemocy". Megan Fox dobitnie wyrażała frustrację związana z tym, jak jej postać została potraktowana przez media. Zamiast być uznana za bohaterkę feministycznej opowieści, stała się ofiarą stereotypów o "dziwce" czy "kuszącej morderczyni". Aktorka zauważyła, że taki wydźwięk promocji zniekształcił rzeczywisty przekaz filmu, sprawiając, że nie zdobył on uznania, na jakie zasługiwał. Fox podkreśliła, że dopiero po latach, kiedy film zyskał kultowy status, zaczęto dostrzegać, że był to istotny komentarz społeczny na temat seksualności, relacji między kobietami i ich autonomii. W jej ocenie, gdyby kampania promująca film była bardziej zgodna z jego rzeczywistym przesłaniem, "Jennifer's Body" mógłby stać się głośniejszym i bardziej docenianym dziełem w momencie swojej premiery.
Idealny wg Seyfried film zniszczony przez marketing
Ostatnio w wywiadzie dla GQ Seyfried, która wcieliła się w postać Needy, również wyraziła frustrację związaną ze sposobem, w jaki film był promowany. Wspominając tę rolę, aktorka nie ukrywała zainteresowania nakręceniem kontynuacji:
Uwielbiam Needy. To był pierwszy raz, kiedy mogłam zagrać naprawdę nerdowską postać, nosząc okulary. Megan mogła zamienić się w demona, to było niesamowite. Wszyscy świetnie się bawiliśmy, więc chcę to uczcić, robiąc sequel.
Seyfried wypowiadała się z uznaniem o wszystkich osobach zaangażowanych w produkcję, z wyjątkiem zespołu marketingowego odpowiedzialnego za promocję filmu:
Nie mogę krytykować tego filmu, dla mnie jest idealny. Ma jaja. Scenarzystka Diablo Cody była szczera, piękna, inteligentna i zabawna. Wyrażaliśmy pewien niepokój w bardzo specyficzny, komediowy sposób w konkretnym gatunku. Efekty specjalne były niesamowite, były popisy kaskaderskie, było wszystko, czego można chcieć. Jeśli krytycy cokolwiek krytykują, to marketing. Marketing był do bani, po prostu był. I wszyscy się z tym zgadzają. Zespół marketingowy spłycił film, jakby był po prostu krwawą igraszką. Myślę, że to zepsuli, a Karyn i Diablo były naprawdę dobrym zespołem.
Od porażki kasowej do statusu kultowego i kontynuacji?
W 2009 roku film zadebiutował na piątym miejscu box office z wynikiem 6 milionów dolarów, a zakończył krajową dystrybucję z 16 milionami dolarów przychodu, co odpowiadało budżetowi produkcyjnemu (nie uwzględniając kosztów marketingu). Z łącznym wynikiem 31 milionów dolarów na całym świecie, "Jennifer's Body" początkowo uznano za klapę finansową, trudno się jednak dziwić takim wynikom, kiedy zwiedziona marketingiem widownia nie dostała tego, czego oczekiwała (more bewbs). Z biegiem czasu film zyskał nowe życie, gdy większa liczba widzów odkryła go na platformach streamingowych. Doczekał się również pozytywnej rewizji krytycznej, szczególnie w okresie po ruchu #MeToo kiedy odkryto, że "Jennifer's Body" było komedią grozy, która wyprzedziła swoje czasy.
W 2024 roku scenarzystka Diablo Cody wyraziła zainteresowanie stworzeniem kontynuacji "Jennifer's Body". Realizacja sequela może być jednak utrudniona ze względu na fakt, że prawa do filmu, pierwotnie produkowanego przez 20th Century Fox, znajdują się obecnie pod kontrolą Walt Disney Corporation.
Swoistym duchowym spadkobiercą filmu jest "Lisa Frankenstein" z 2024 roku, również napisana przez Diablo Cody. Podobnie jak "Jennifer's Body", "Lisa Frankenstein" to nastoletnia komedia grozy, która nie odniosła sukcesu kasowego, jednak to chyba jedna z niewielu rzeczy, które łączą oba tytuły.
Film "Jennifer's Body" jest dostępny na platformie Disney+, Apple TV, Rakuten TV i Prime Video.