
Kto by pomyślał, że u progu 2026 roku szczytem technologicznej nowoczesności okaże się… czekanie tydzień na kolejny odcinek serialu i oglądanie reklam proszku do prania? Wielka rewolucja streamingowa zatoczyła pełne koło.
Po latach walki z „tradycyjną telewizją”, platformy VOD uznały najwyraźniej, że stara szkoła układania ramówki miała jednak sporo sensu.
Czwartek to nowa sobota, czyli koniec z maratonami
Czasy, w których całe sezony seriali lądowały w sieci w jeden wieczór, odeszły do lamusa wraz z premierami pierwszych sezonów „Stranger Things”. W 2025 roku powrót do dawkowania emocji stał się faktem. Widzowie, zamiast zarywać nocki, by w osiem godzin pochłonąć nową produkcję, znów muszą trenować cierpliwość.
Platformy odkryły prostą prawdę: serial, o którym mówi się przez dwa miesiące, sprzedaje się lepiej niż ten, o którym zapomina się po jednym weekendzie. Efekt? Powrót do „rytuałów”. Czwartek znów stał się dniem, w którym nie wchodzi się do mediów społecznościowych przed obejrzeniem nowego odcinka, by uniknąć spoilerów. Zupełnie jak w latach 90., tylko w wyższej rozdzielczości.
Majonez w środku dramatu, czyli triumf reklam
Jeszcze niedawno dopłacanie za brak reklam było powodem do dumy. Dziś, w dobie wszechobecnych abonamentów, oglądanie minutowego bloku promocyjnego w połowie mrożącego krew w żyłach thrillera przestało kogokolwiek dziwić. Tanie pakiety z reklamami podbiły rynek w 2025 roku, udowadniając, że polski widz jest w stanie wybaczyć wiele, o ile cena subskrypcji nie przypomina raty za kawalerkę.
To ironiczny moment dla branży: streaming, który miał nas uwolnić od przerywania filmów na „słowo od sponsora”, sam stał się największym słupem ogłoszeniowym. Różnica jest tylko taka, że teraz algorytm wie, że po obejrzeniu czwartego odcinka serialu kulinarnego prawdopodobnie zgłodniejemy, więc zaserwuje nam reklamę pizzy z dostawą pod drzwi.
Sport narodowy: archeologia menu
Najpopularniejszą dyscypliną sportową w 2025 roku nie jest piłka nożna, lecz „scrollowanie menu”. Zjawisko paraliżu decyzyjnego osiągnęło poziom krytyczny. Przy dziesięciu aktywnych aplikacjach, wybór filmu na wieczór trwa zazwyczaj dłużej niż sam seans.
Biblioteki stały się tak ogromne, że platformy zaczęły wprowadzać funkcję „Zagraj cokolwiek”, która w praktyce jest po prostu cyfrową wersją przypadkowego przełączania kanałów w poszukiwaniu czegokolwiek, co pozwoli zasnąć. Okazuje się, że wolność wyboru przytłacza bardziej niż jej brak.
Co dalej? Powrót telegazety?
Patrząc na kierunek, w którym zmierza streaming, można odnieść wrażenie, że jedyną rzeczą, której brakuje do pełnego powrotu do przeszłości, jest stała godzina emisji wieczorynki. Rok 2025 pokazał, że choć technologia galopuje, nasze przyzwyczajenia są zaskakująco konserwatywne. Chcemy płacić mniej, chcemy mieć co omawiać przy ekspresie do kawy i – o dziwo – polubiliśmy to czekanie na kolejny odcinek.
