"Super Mario Bros Movie" nie wypadł zbyt dobrze w oczach fanów.

Fandom gier wideo z Mario już od dawna czekał na kolejną ekranizację z wąsatym hydraulikiem w roli głównej. Oczekiwania były na tyle duże, że gdy film w końcu miał swoją premierę, zaskoczenie i rozczarowanie były niemal równie wielkie. Wbrew nadziejom wszystkich, „The Super Mario Bros. Movie” okazał się nie do końca warty aż 30 lat czekania.

Zaczynając od pozytywów, ogólnie bardzo dobrze oceniana jest wizualna strona animacji i nawiązania do gry. Niestety tu chyba kończą się plusy, bo fani równie zgodni są co do negatywów. Jednym z głównych problemów filmu jest obsada aktorska. Chris Pratt jako Luigi, wbrew wątpliwościom fanów, wypadł świetnie, ale chyba przez to reszta wypadła znacznie gorzej. Trzeba też przyznać, że nie za bardzo mieli z czym pracować – ich kwestie nie były zbyt mądre, a żarty słabe. Jeśli dodamy do tego dosyć nijaką fabułę i sporo nudy przerywanej chaotycznymi przeskokami, to skala rozczarowania niestety rośnie. 

Warto jednak pamiętać, że ekranizacje gier komputerowych to naprawdę trudny kawałek chleba. Wiele gier ma luźną lub wręcz nieistniejącą fabułę. Niezależnie od ich popularności, chęć zarobienia na ekranizacji nie zmienia faktu, że takie gry są przeznaczone do grania, a nie do oglądania i przełożenie ich na film odbiera im ich największą zaletę – grywalność. W tę kategorię wpada zarówno Mario, jak i np. “Need for Speed” z 2014 r., któremu nie pomogła ani doskonała obsada, ani świetne sekwencje pościgów.

 

View this post on Instagram

 

A post shared by Jordan Griffin (@imortal_misfit1)

Wiele gier komputerowych jest bardzo hermetycznych i wymaga od gracza poświęcenia czasu i wysiłku, aby zrozumieć ich pełny wydźwięk i poznać postacie oraz ich historie. Na tym wyłożył się “Tekken”, w którym zabrakło zarówno bogatego lore gry, jak i złożoności jej postaci. “Tekken” w ogóle położył temat mocno, bo do w/w problemów dołożył jeszcze: brak podobieństwa wizualnego postaci, drewnianą grę aktorską i praktycznie brak żadnej fabuły.

Kolejnym problemem może być specyficzna stylistyka, która nie zawsze jest łatwa do zinterpretowania w rzeczywistości. Tu nie popisał się “Max Payne” – ekranizacja serii gier, na którą czekało wielu fanów, zaserwowała słabą fabułę, kiepskie sceny akcji i kompletny brak odwzorowania charakterystycznego klimatu noir z oryginalnej produkcji. 

Wreszcie, coraz więcej gier komputerowych ma swoje własne uniwersa i klimaty, korzystające z licznych symboli. Taką grą jest np. “Alone in the Dark”, która bazuje na niesamowitych światach H.P. Lovecrafta. Film w reżyserii TEGO Uwe Bolla spartaczył materiał źródłowy tak samo, jak ekranizacja “Mrocznej Wieży” Stephena Kinga. W filmie nie zgadza się nic poza nazwiskiem głównego bohatera, brakuje chociażby krztyny grozy, dialogi są żenujące, a fabuła rwie się tak, że z trudem można się zorientować w tym, co dzieje się na ekranie.

Chociaż takie produkcje jak “Mortal Kombat” (pierwsza część), czy wybitne “Last of Us” dają nadzieję na przeniesienie graczy do kin, to wciąż ekranizowanie gier komputerowych jest ryzykownym przedsięwzięciem. Przedsięwzięciem, które prawdopodobnie doczeka się wielu prób po sukcesie “LoU”. Grajmy więc w nasze ulubione gry zanim ktoś je nam znów zepsuje.