„Miasto zaginionych dzieci” to film równie szalony, jak dekada, w której miał premierę.
Mało który tytuł tak doskonale oddaje steampunkowe klimaty lat 90. i pod względem wizualnym jest prawdziwym arcydziełem. Wykorzystując zaskakujące fizyczne, optyczne i cyfrowe efekty specjalne, „Miasto” zdecydowanie poszerzyło granice kina, jakie znaliśmy w ‘95 r.
W „Mieście zaginionych dzieci” stary, zgrzybiały i absolutnie przerażający Krank (Daniel Emilfork) stracił zdolność do marzeń i próbuje walczyć ze śmiercią, kradnąc sny maluchów. Jedną z jego ofiar pada 5-letni Denree, który zostaje poddany przerażającemu procesowi odzyskiwania snów. Na ratunek bez wahania rusza jego ojciec One (Ron Perlman), potężny cyrkowy siłacz, któremu towarzyszy przyjaciółka chłopca Miette (Judith Vittet).
Cytując Dereka Elleya, krytyka słynnego „Variety”:
Z każdą klatką wypełnioną do granic możliwości wizualnymi szczegółami i wielopłaszczyznowym projektem oraz ostrymi jak brzytwa cięciami, które często eliminują przejścia między scenami, „Miasto zaginionych dzieci” to film, od którego nawet na sekundę nie można oderwać wzroku.