Kadr z oficjalnego zwiastuna filmu „Mickey 17”

„Kino umiera” – to fraza, którą od lat powtarzają krytycy wielkich studiów filmowych. Sytuacja wydaje się jednak poważna, skoro podobne obawy wyrażał sam Batman.

Robert Pattinson przyznał niedawno, że zwątpił w przyszłość kina do tego stopnia, że rozważał zakończenie kariery aktorskiej. Na szczęście nie poddał się tym przemyśleniom, dzięki czemu możemy podziwiać jego talent w takich filmach jak „Batman”, „Lighthouse” czy nadchodzący „Mickey 17” Bonga Joon-ho.

W rozmowie z „Vanity Fair” Pattinson wspominał:

W ostatnich latach, począwszy od COVID-u, a potem strajków, wszyscy ciągle powtarzali, że kino umiera. I robili to bardzo przekonująco. Sam byłem już prawie gotowy się poddać. To zaczynało być naprawdę niepokojące.

Jednak rok 2024 radykalnie zmienił perspektywę Pattinsona na obecny stan kina:

Patrząc na ostatnie miesiące, widzimy prawdziwy wysyp bardzo ambitnych filmów.

Obok wielkich produkcji franczyzowych jak „Deadpool & Wolverine”, „W głowie się nie mieści 2” czy „Wicked”, rok 2024 przyniósł hity kina niezależnego, takie jak „Anora”, „The Substance”, „Conclave”, „Longlegs”, „All of Us Strangers”, „Biedne istoty” i wiele innych autorskich wizji, które zwykle umykają uwadze przeciętnego widza. Pattinson dodał:

Mam wrażenie, że filmy, które w tym roku będą nominowane do Oscarów, będą naprawdę interesujące. Wygląda na to, że nagle pojawiła się nowa generacja reżyserów, którymi publiczność jest autentycznie podekscytowana.

Między mainstreamem a kinem niezależnym

Przez lata Pattinson był znany głównie jako „ten błyszczący facet”, czyli Edward Cullen z sagi „Zmierzch”. Jednak w 2017 roku przełamał ten wizerunek znakomitą rolą w filmie braci Safdie „Good Time” dla A24. Od tego czasu aktorowi udaje się utrzymywać idealną równowagę między kinem niezależnym a wielkimi produkcjami. Jego najbardziej rozpoznawalną rolą ostatniej dekady jest bez wątpienia Bruce Wayne w „Batmanie”. Nawet ten film, wyreżyserowany przez Matta Reevesa, znacząco odbiega od typowych, szablonowych produkcji studyjnych, przeciwko którym widzowie powoli zaczynają się buntować.

Widać to nawet po scenariuszach. Każdy aktor przez dwa lata powtarzał: 'Co się dzieje? Nic nie jest już fajne'” – kontynuuje Pattinson. „Nie twierdzę, że wszystko, co się ukazywało, było złe, ale było bardzo studyjne. Nie wiem, co się właściwie stało, może to był jakiś powrót Saturna czy coś takiego, ale teraz znowu pojawiają się naprawdę świetne role.

Przyszłość

Jedną z tych „świetnych ról” jest występ w nowym filmie science fiction reżysera „Parasite”, Bonga Joon-ho, zatytułowanym „Mickey 17”. Pattinson gra tytułowego Mickey’ego (a właściwie Mickey’ów) – ochotnika pełniącego funkcję „jednorazowego” pracownika podczas lotu międzygalaktycznego. Za każdym razem, gdy ginie podczas napraw lub w trakcie wykonywania zadań, jego świadomość jest przesyłana do nowego klona. W obsadzie „Mickey 17” znaleźli się także Naomi Ackie, Steven Yeun, Toni Collette, Mark Ruffalo i Holliday Grainger. Premiera filmu planowana jest na 17 marca 2025 roku.

Czy na pewno jest tak optymistycznie?

Jak pisaliśmy w listopadzie, w 2024 roku, po raz pierwszy w historii kina, wszystkie filmy w pierwszej dziesiątce najlepiej zarabiających produkcji były kontynuacjami. Według danych Total Film, w zestawieniu nie znalazł się ani jeden reboot, prequel czy adaptacja istniejącej własności intelektualnej. W 2025 roku też czeka nas kilka sequeli, w tym „They follow”, „Wicked: For Good”, „Zootopia 2”, „28 lat później”, czy kolejna odsłona „Knives out”. Zobaczymy też nowe adaptacje takich tytułów, jak Superman, Frankenstein i „The Running Man”, więc Hollywood nie przestanie zasypywać nas znanymi już daniami. Wciąż pozostaje też kwestia wykorzystania AI w branży – temat, wokół którego Hollywoodzcy finansiści wciąż krążą z kapitalistycznym ognikiem w oku i wg ekspertów w tym roku możemy, niestety, zobaczyć przełom w tej kwestii.

Jak czytamy w „The Hollywood Reporter” w artykule „For Hollywood, AI is a double-edged sword”, branża filmowa stoi na krawędzi niebezpiecznych zmian za sprawą sztucznej inteligencji, co pokazuje przykład filmu „Here” Roberta Zemeckisa. Choć studio chwali się oszczędnościami dzięki wykorzystaniu AI do odmładzania Toma Hanksa, jest to niepokojący sygnał świadczący o gotowości Hollywood do rezygnacji z pracy ludzkich artystów na rzecz algorytmów.

Podczas gdy dobrze zorganizowani scenarzyści i aktorzy zdołali wywalczyć pewne zabezpieczenia przed AI w swoich układach zbiorowych, tysiące utalentowanych specjalistów od efektów specjalnych i animatorów zostało pozostawionych bez ochrony. Studia filmowe otwarcie mówią o planach zastąpienia pracowników technologią, co może doprowadzić do masowych zwolnień w branży postprodukcyjnej.

Niepokojącym trendem jest też zawieranie przez studia partnerstw z firmami technologicznymi, jak współpraca Lionsgate ze startupem Runway czy Blumhouse z Metą. Pod przykrywką innowacji i optymalizacji kosztów kryje się polityka cięć budżetowych, która może doprowadzić do drastycznego obniżenia jakości efektów specjalnych i animacji, a przede wszystkim do utraty miejsc pracy przez doświadczonych artystów, którzy przez lata budowali magię kina. Ta magia kina może uratować branżę, bo, jak powiedział Duncan Crabtree-Ireland (nazwisko, które wcale nie brzmi jak wymyślone przez ChatGPT), dyrektor i główny negocjator SAG-AFTRA:

Potencjalne umowy (pomiędzy wytwórniami i firmami bazującymi na AI, przyp. red.) ) stoją pod znakiem zapytania w obliczu niepewności związanej z prawami autorskimi i nieprzychylnego przyjęcia przez twórców i konsumentów, którzy chcą oglądać historie skupione na człowieku i napisane przez człowieka.