czyli jak zakończenie filmu stało się początkiem wieloletniej dyskusji.

„The Thing”, remake filmu z 1951 roku, jest uznawany za jedno z największych dzieł kina grozy. Nie tylko z powodu mistrzowskiej realizacji, ale także dzięki swojemu niejasnemu zakończeniu. Przez ponad czterdzieści lat fani filmu zastanawiają się, który z bohaterów – MacReady (Russell) czy Childs (Keith David) – jest zarażony przez kosmicznego pasożyta.

W podcaście Happy Sad Confused, Russell wspominał, jak z Carpenterem bawili się w kotka i myszkę z różnymi pomysłami na zakończenie. W końcu zdecydowali na scenę, która przynosi nas z powrotem do punktu wyjścia.

Zakończmy to słowami: 'Po prostu posiedzimy tu przez chwilę i zobaczymy, co się stanie’

powiedział Russell. I tak oto zakończenie filmu stało się początkiem dyskusji.

 

View this post on Instagram

 

A post shared by Zack Morrissette (@zacksploitation)

Zagadka mogłaby być rozwiązana, ale choć Dean Cundey, dyrektor zdjęć, sugerował, że pewien rodzaj oświetlenia w końcowej scenie zdradza prawdę, Carpenter stanowczo temu zaprzeczył:

On nie ma pojęcia. Tak, wiem, kto jest The Thing, a kto nie. Nie, nie mogę ci powiedzieć, przepraszam

„The Thing” z 2011 r.

Choć wersja „The Thing” z 1982 roku jest uznawana za klasyk, w 2011 roku zdecydowano się na odświeżenie tej historii. Reżyser Matthijs van Heijningen Jr. postanowił zaprezentować własną wizję kosmicznego najeźdźcy. Czy to był dobry pomysł? Opinie są podzielone.

Pomimo ambitnych założeń, film z 2011 roku nie osiągnął statusu kultowego, jak jego poprzednik. Na IMDb ocena tego remake’u oscyluje wokół średniej – na dzień dzisiejszy to około 6.2/10. Krytycy zarzucali filmowi brak nowości i świeżości, co w świecie horrorów jest jak pójście na randkę i stwierdzenie „jesteś sympatyczny”. Niektórzy zarzucali, że film jest zbyt podobny do oryginału, jednocześnie nie dorównując mu pod względem klimatu i napięcia.

 

View this post on Instagram

 

A post shared by RetroAct Entertainment (@retroactv)

Zakończenie wersji z 2011 roku także nie pozostało bez echa. Choć nie było tak misternie skonstruowane jak w oryginalnej wersji, również pozostawiało pewien poziom niepewności. Bez zdradzania zbyt wielu szczegółów, można powiedzieć, że reżyser starał się nawiązać do pierwowzoru, jednocześnie dostarczając własną interpretację. Jednak, czy ta interpretacja była wystarczająco przekonująca? To już pytanie do widzów, którzy, jak wiemy, są niekiedy bardziej tajemniczy niż samo zakończenie filmu.

Czy poznamy w końcu prawdę?

Plotki mówią, że „The Thing” może doczekać się kontynuacji, choć na razie są to tylko domysły. Pewne jest jedno – zakończenie filmu pozostaje jedną z tych kinowych tajemnic, które wciąż intrygują i przyciągają widzów. A my? My nadal będziemy się zastanawiać, kto z nich był prawdziwym MacReady, a kto tylko kosmicznym pasożytem w ludzkiej skórze. Tak czy inaczej, „The Thing” pozostaje klasykiem, do którego warto wracać. Chociażby po to, by po raz kolejny spróbować rozwiązać tę zagadkę.